Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/136

Ta strona została przepisana.

Prawie go nie można słuchać bez zamętu.

(rozgląda się naokoło)

Więc tu klub uczonych?
BEGRIFFENFELD: Cała ich gromada.
Coś z siedemdziesięciu mądralów się składa...
A może i setka będzie naostatek...

(woła na dozorców)

Michel, Schlingelberg, Schafmann, Fuchs, do klatek!
Dalej! Czem prędzej!
DOZORCY: My?
BEGRIFFENFELD:
A któżby inny? Toć ziemia się kręci.
Więc i nam się trzeba kręcić bez pamięci!

(zmusza ich, ażeby wchodzili do klatek)

Wielki Peer jest tutaj! Nie mam już nic z wami...
Nie powiem nic więcej... dośpiewajcie sami!

(zamyka klatkę i klucz rzuca do studni)

PEER:
Lecz — panie doktorze, czy też dyrektorze — ?
BEGRIFFENFELD:
Byłem tym i tamtym, dziś już nie... Czy może,
Czy umie pan milczeć, Herr Peer? Chciałbym bowiem...
PEER: (z rosnącym niepokojem)
A cóż to ma znaczyć?
BEGRIFFENFELD: Zaraz ci odpowiem:
Czy pan masz odwagę?
PEER: Tak mi się wydaje.
BEGRIFFENFELD: (ciągnie go do kąta i szeptem)
Rozum absolutny opuścił te kraje —
Zmarł wczoraj wieczorem punctum o godzinie
Jedenastej.
PEER: Boże, ratuj mnie! Peer ginie!
BEGRIFFENFELD:
I mnie bardzo przykro, podwójnie niemiło;