Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

I krążą puhary, butelki —
„Żyj, Pietrze, i kochaj nas!
Z wielkiegoś powstał i wielki
Będziesz, gdy przyjdzie twój czas!”

(rzuca się naprzód, uderza jednak nosem o skały i pada na ziemię — leży)
Zbocze górskie.
Drzewa szumią, gwiazdy przezierają poprzez listowie, ptaki śpiewają w konarach drzew. KOBIETA w zieleni idzie naprzód. Za nią PEER GYNT z gestami zakochanego.

KOBIETA W ZIELENI: (staje, odwraca się)
To prawda?
PEER:

(z ruchem palców, jakgdyby podrzynał sobie gardło)

Tak prawda, jak Piotrem się zowię,
Że dziewki tak pięknej nie mają królowie!
A poszłabyś ze mną? Nie będzie-ć żałośnie —
Nie każę ci siadać przy igle ni krośnie,
Zaś jadła dam tyle, aż wyjdą ci oczy, —
Nigdy się do twoich nie wezmę warkoczy!...
KOBIETA W ZIELENI: I bić mnie nie będziesz?
PEER: Jakżeby królewic
Skakać mógł z palicą do przecudnych dziewic?!
KOBIETA W ZIELENI: Królewic?
PEER: A juści!
KOBIETA W ZIELENI: Ja królewską córą!
PEER: Co mówisz? To ślicznie! Będziemy więc górą!
KOBIETA W ZIELENI:
Tam w turniach Rondenu lśni pałac ojcowski.
PEER:
I ma mać w swym zamku nie doznaje troski.