Ta strona została skorygowana.
AKT TRZECI.
W głębi lasu sosnowego.
Szary dzień jesienny. Śnieg prószy. PEER GYNT bez surduta ścina drzewo.
PEER: (uderza toporem w starą rosochatą sosnę)
Ej, twardy mi jesteś ty, mój druhu stary!
Lecz padniesz, choć siły posiadasz bez miary!
(uderza znowu)
Masz pancerz na sobie, koszulę ze stali —
Pomimo twej mocy, topór ten cię zwali.
O tak, tak! Potrząsasz ramiony jędrnemi;
Ja przecież cię muszę położyć na ziemi.
Drżyj z bolu i gniewu, ujść ci się nie uda.
(nagle urywa)
Wszak to tylko drzewo, a nie żadna złuda —
Nie żadna to postać w szyszaku i zbroi!
Obdarta li sosna przede mną tu stoi!
Walić takie drzewa, trud to wielki znaczy,
Lecz głupio, gdy przytem człek jeszcze majaczy!
Ale to się skończy — dość mi gubić oczy
W tej pustej przestrzeni, w tej mgławej zamroczy...
(zaciekle rąbie przez chwilę)
Tak, nie masz spokoju! Ścigany, jak zwierzę,
Nie wiesz, co to spokój, nie wiesz, gdzie twe leże!