PANI LINDEN. Twój mąż! to doprawdy wielkie...
NORA. Bardzo wielkie szczęście. Nieprawdaż? Być adwokatem, to chleb tak niepewny, zwłaszcza gdy kto chce zajmować się tylko sprawami, co są uczciwe, przyzwoite. Tak naturalnie czynił Robert. I ja byłam tego samego zdania. Och! wierz mi, cieszymy się bardzo. On już od nowego roku ten urząd obejmie, a wówczas otrzyma dużą pensyę i wielką tantyemę. W przyszłości będziemy mogli urządzić się zupełnie inaczéj niż dotąd... jak tylko będziemy chcieli, Krystyno. Tak mi teraz lekko, tak dobrze... Jak to przyjemnie miéć dużo pieniędzy i żyć bez troski. Nieprawdaż?
PANI LINDEN. W każdym razie musi to być rzeczą przyjemną, miéć pewność zaspokojenia potrzeb.
NORA. O, nietylko potrzeb, ale miéć dużo, bardzo dużo pieniędzy.
PANI LINDEN (uśmiechając się). Noro, Noro, czyś ty jeszcze nie nabrała rozsądku? Za pensyonarskich czasów byłaś wielką rozrzutnicą.
NORA (uśmiechając się tajemniczo). Tak zawsze mówi Robert (podnosząc palec w górę). Ale Nora, Nora nie jest tak szaloną, jak wy myślicie. Doprawdy nie mogłam nie trwonić. Musieliśmy pracować oboje.
PANI LINDEN. Ty także?
NORA. No tak, roboty ręczne, szydełkowe, haft i t. p. Wiész przecież, że gdyśmy się pobrali, Robert porzucił urzędowanie. Nie miał widoków awansu a potrzebował więcéj zarabiać. Więc téż w pierwszym roku przepracował się straszliwie. Musiał szukać różnych zajęć dodatkowych, wstawać rano, niedosypiać i po pewnym czasie rozchorował się śmiertelnie. Wtedy lekarze zawyrokowali, że musi pojechać na południe.
PANI LINDEN. Tak, bawiliście wówczas cały rok we Włoszech.
NORA. Wierz mi, ten wyjazd nie przyszedł z łatwością. Erwin właśnie się wówczas urodził. Ale musieliśmy wyjechać. Co to była za cudna podróż! I ona to uratowała życie Roberta. Kosztowała téż bardzo wiele pieniędzy.
PANI LINDEN. Temu to wierzę.
NORA. Tysiąc osiemset talarów. Pięć tysięcy czterysta marek. To bardzo duża suma.
PANI LINDEN. W podobnych okolicznościach to wielkie szczęście, jeżeli się ją posiada.
NORA. Myśmy dostali pieniędzy od ojca.
PANI LINDEN. Tak? On właśnie umarł w tym czasie, twój ojciec.
NORA. Właśnie wówczas. I wystaw sobie, nie mogłam do niego jechać ani go pielęgnować. Każdéj chwili spodziewałam się przyjścia na świat Erwina, a jeszcze miałam śmiertelnie chorego męża. Mój dobry, drogi ojciec! Nigdym go już nie widziała więcéj. Ach! to były najcięższe chwile od czasu zamęścia.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/107
Ta strona została skorygowana.