NORA. Jak świeżo i wesoło wyglądacie! Jakie czerwone buzie, jak jabłuszka! jak róże (dzieci rozmawiają z sobą przez ten czas). Tak bawiłyście się dobrze, to doskonale. Erwinie, woziłeś w saneczkach Emcię i Boba. Oboje razem! Co za dzielny chłopak! Daj mi je, Maryanno! Moje słodkie aniołki (bierze najmniejsze z dzieci na ręce i tańczy z niém). Dobrze, mama potańczy także z Bobkiem. Rzucałyście na siebie śnieżkami. Ach! szkoda, że mnie tam nie było. Nie, zostaw ich jeszcze, Maryanno; sama je rozbiorę. To takie zabawne. Takeście długo byli na dworze, zmarzłaś, Maryanno. Jest tam dla ciebie gorąca kawa na maszynce. (Niańka wychodzi do pokoju na lewo, Nora zdejmuje z dzieci okrycia i rzuca je wkoło siebie, a dzieci jedno przez drugie szczebioczą i opowiadają). Ach! więc był tam duży pies, który biegł za wami. Ale on przecież nie gryzł. Pieski grzecznych dzieci nie gryzą nigdy. Nie zaglądaj do paczek, Erwinie. — Co w nich jest? O tém się dowiecie. Nie, nie, to nie ładnie. Chcecie się bawić. W cóż bawić się będziemy? W chowanego? Dobrze. Chowajmy się. Niech Bob schowa się pierwszy. Albo ja. Tak, ja schowam się najpierw. (Wśród śmiechów i krzyków bawią się, dzieci wychodzą do przyległego pokoju Nora tymczasem chowa się pod stół. Dzieci wpadają do pokoju i nie mogą jéj znaleźć, dopiéro słysząc jéj stłumiony śmiech rzucają się ku stołowi, podnoszą pokrycie i widząc ją, krzyczą z radości. Ona udaje psa, strasząc ich niby. Znowu wybuch radości. Tymczasem ktoś stuka do drzwi wchodowych, ale tego nikt nie słyszy. Drzwi otwierają się nawpół i ukazuje się w nich Günther. Czeka chwilę, zabawa idzie daléj).
GÜNTHER. Przepraszam, łaskawa pani.
NORA (zwraca się ku niemu ze stłumionym okrzykiem i podnosi się szybko). Ach! czego pan chce?
GÜNTHER. Przepraszam, drzwi były otwarte, ktoś zapewne zapomniał je zamknąć.
NORA. Mego męża niéma w domu, panie Günther.
GÜNTHER. Wiem o tém.
NORA. Więc czegóż pan żąda?
GÜNTHER. Powiedziéć pani słów parę.