NORA. Jakie powody?
HELMER. Mógłbym nie zważać na jego moralne braki...
NORA. Nieprawdaż, Robercie?
HELMER. Jak słyszałem stał się on nawet przydatnym, ale jest to jeden z tych towarzyszów lat młodych, którzy w późniejszém życiu są bardzo zawadliwi. Dość powiedziéć, że się tykamy, a on z najwyższym brakiem taktu wyjeżdża z tém zawsze wobec świadków. — Wyobraża sobie, że ma prawo do poufałego tonu, mówi np. „Ty Helmerze”. Przyznaję się, że mi to sprawia prawdziwą przykrość i uczyniłoby w końcu moje położenie w banku nieznośném.
NORA. Robercie, nie mówisz tego na seryo.
HELMER. Nie? Dlaczego nie?
NORA. Nie, bo to są małoznaczące względy.
HELMER. Co mówisz? małoznaczące... Za cóż mnie masz?
NORA. Nie, nie, Robercie, cóż znowu, właśnie dlatego...
HELMER. Nazywasz małoznaczącemi moje powody, więc i ja małoznaczącym być muszę. To tak... Trzeba temu raz koniec położyć. (Idzie do drzwi od przedpokoju i woła). Heleno.
NORA. Czego chcesz?
HELMER (szukając pomiędzy aktami). Raz koniec położyć temu wszystkiemu.
HELMER (do Heleny). Oddaj ten list posłańcowi, niech go zaraz zaniesie. Adres jest na kopercie. Oto pieniądze.
HELENA. Zaraz (wychodzi z listem).
HELMER (porządkując akty). Tak, mój mały uparciuchu.
NORA (jakby nieprzytomna). Robercie, co to za list?
HELMER. Dymisya Günthera.
NORA. Cofnij ten list, Robercie, czas jeszcze. Ach! uczyń to, cofnij go. Uczyń to dla mnie, uczyń to dla siebie samego, dla naszych dzieci. Słyszysz, Robercie, uczyń to. Ty nie wiész, jakie dla nas następstwa ten list sprowadzić może.