HELMER. Za późno.
NORA. Tak, za późno.
HELMER. Droga Noro, przebaczam ci tę trwogę, chociaż w gruncie rzeczy jest ona dla mnie obelżywą. Tak jest. To obelga lękać się dla mnie zemsty jakiegoś tam pokątnego doradcy. Przebaczam ci jednak, bo widzę w tém dowód twéj wielkiéj miłości (ściska ją). Tak być musi, moja najdroższa, niech się dzieje, co chce, bądź pewną, że w danym razie znajdę zawsze odpowiednią siłę i, co wypadnie, potrafię wziąć na siebie.
NORA (z nagłym przestrachem). Co przez to rozumiész?
HELMER. Wszystko.
NORA (z postanowieniem). Nie, to nigdy nie będzie.
HELMER. Dobrze więc, ciężar rozdzieliliśmy między siebie, jak należy mężowi i żonie (ściska ją). Jeszcze nie jesteś zadowoloną? No, no, no, nie miéj tych przerażonych oczów gołąbki — przecież to wszystko istnieje tylko w wyobraźni... Teraz powinnaś przegrać tarantelę i wprawiać się na tamburynie, ja zamknę się w moim gabinecie, pozamykam drzwi i nie będę nic słyszał. Możesz hałasować, ile ci się podoba (ode drzwi odsuwa się i mówi). A jak Rank przyjdzie, wié, gdzie mnie szukać (żegna ją z uśmiechem, z aktami wchodzi do swégo gabinetu i drzwi zamyka).
NORA (przerażona stoi jakby skamieniała szepcząc). On-by to mógł zrobić. Tak, on-by to zrobił naprzekór wszystkim i wszystkiemu. Nie, nigdy! przenigdy! Lepiéj wszystko inne. Wyjścia! Ratunku! (słychać dzwonek w przedpokoju). Doktór Rank! Raczéj wszystko inne, cokolwiek byćby mogło (przesuwa ręką po twarzy, stara się sama siebie opanować, idzie ku drzwiom wchodowym i otwiera je. Rank wchodzi w futrze, które wiesza. Podczas następującéj sceny zaczyna się ściemniać). Dobry wieczór, doktorze, poznałam twój sposób dzwonienia. Nie idź pan teraz do Roberta, bo zdaje mi się, że ma robotę.
RANK. A pani?
NORA (zamyka za nim drzwi i wraca do pokoju). Ja? dla pana mam zawsze godzinkę czasu.
RANK. Dziękuję, będę korzystał z pani przyjaźni, póki będę mógł.
NORA. Co to ma znaczyć, dopóki pan będzie mógł?
RANK. Czy to panią przestrasza?
NORA. Jest to dziwne wyrażenie. Czy nam co zagraża?