Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

PANI ALVING. Serdeczne dzięki. Bądź pan łaskaw zatrzymać ją u siebie, to będzie dogodniéj.
PASTOR MANDERS. Najchętniéj. Uważam, że tymczasowo najlepiéj kapitał zostawić w kasie oszczędności. Wprawdzie procent nie jest wielki, cztery od sta, w półrocznych ratach, gdyby więc w następstwie można było dostać dobre akcye, naturalnie pierwszym warunkiem byłoby tu zupełne bezpieczeństwo — tobyśmy o tém pomówili.
PANI ALVING. Tak jest, kochany pastorze, pan to wszystko rozumiesz daleko lepiéj odemnie.
PASTOR MANDERS. Na wszelki wypadek będę nad tém czuwał. — Ach! jeszcze jedna rzecz, o któréj już parę razy chciałem z panią pomówić...
PANI ALVING. O czémże to?
PASTOR MANDERS. Czy zabudowania schronienia mają być ubezpieczone, czy nie?
PANI ALVING. Naturalnie, muszą być ubezpieczone.
PASTOR MANDERS. Zwolna, zwolna, droga pani. Rozpatrzmy to bliżéj.
PANI ALVING. Ja zawsze ubezpieczałam wszystkie budynki i ruchomości, zbiory i narzędzia gospodarcze.
PASTOR MANDERS. Ma się rozumiéć, tu szło o pani osobistą własność, to samo czynię ja także. Ale zważ pani, że tu idzie o coś zupełnie innego. Schronienie jest przecież poświęcone wyższym celom.
PANI ALVING. Cóż stąd?
PASTOR MANDERS. Ja osobiście nie miałbym naturalnie nic do zarzucenia, gdybyśmy je na wszelki wypadek zabezpieczyli.
PANI ALVING. I ja tak myślę.
PASTOR MANDERS. Ale, co mówi o tém głos ogólny, w téj okolicy? Musisz to pani lepiéj wiedziéć ode mnie.
PANI ALVING. Hm! głos ogólny...
PASTOR MANDERS. Czy jest tu dużo ludzi wpływowych, prawdziwie wpływowych, którzyby się tém zgorszyli?
PANI ALVING. Co pan rozumiesz przez ludzi prawdziwie wpływowych?
PASTOR MANDERS. No, w pierwszym rzędzie stawiam tych, co są niezależni i co mają znaczne stanowiska, tych pomijać nie należy, trzeba miéć wzgląd na ich zapatrywania.
PANI ALVING. Jest tu dość takich, coby się może zgorszyli, gdyby...
PASTOR MANDERS. Widzi pani. W mieście mamy mnóstwo podobnych. Pomyśl pani tylko o wszystkich stronnikach mego współzawodnika. Wysnuliby oni stąd wniosek, że ani ty szanowna pani, ani téż ja, nie ufamy Opatrzności.