ludzi. Wszędzie zajęcie, wszędzie życie. Codzień wznoszą się nowe domy, grunta są coraz droższe.
HAUSTAD. Każdy znajduje pracę.
BURMISTRZ. Naturalnie. Podatek na ubogich zmniejszył się w sposób bardzo zadawalający dla klas posiadających, a zmniejszy się jeszcze niezawodnie, skoro tylko będziemy mieli dobre lato. Wielu obcych przybyszów, wielu chorych, którzy rozniosą sławę naszego zakładu...
HAUSTAD. I jak słyszałem, mamy najlepsze widoki.
BURMISTRZ. Tak jest, jaknajlepsze. Codzień przychodzą zamówienia na mieszkania i tym podobnie.
HAUSTAD. W takim razie memoryał doktora przychodzi w samę porę.
BURMISTRZ. Czy znowu panu napisał jaki artykuł?
HAUSTAD. Napisał go jeszcze w zimie. Zachwala w nim kąpiele i kreśli obraz wybornych tutejszych stosunków zdrowotnych. Ale dotąd memoryał ten leży.
BURMISTRZ. Zapewne był tam jaki kruczek?
HAUSTAD. Wcale nie; myślałem tylko, że lepiéj poczekać do wiosny, bo wówczas-to ludzie zaczynają myśléć o letniém pomieszczeniu.
BURMISTRZ. Słusznie, słusznie, panie redaktorze.
JOANNA. Otton jest niezmordowany, gdy chodzi o zakład.
HAUSTAD. Bo téż on właściwie jest jego twórcą.
BURMISTRZ. On?... No, tak, tak. Obijają mi się często podobne zdania o uszy. Zdaje mi się jednak, że ja także wziąłem w tém wielki udział,
JOANNA. Niezawodnie. Otton to ciągle powtarza.
HAUSTAD. Temu nikt nie może zaprzeczyć, panie burmistrzu. Pan całą tę rzecz przeprowadził, urządził praktycznie, wiedzą o tém wszyscy. Chciałem tylko powiedziéć, że pierwsza myśl, pierwszy projekt pochodzi od doktora.
BURMISTRZ. Tak; pomysłów nigdy nie brakło memu bratu... Niestety! Ale gdy o to idzie, ażeby je w czyn wprowadzić, potrzeba kogo innego, panie redaktorze. Miałem prawo sądzić, że przynajmniéj tu w domu...
JOANNA. Ależ, kochany szwagrze...
HAUSTAD. Jakże możesz pan myśléć, panie burmistrzu...
JOANNA (wskazując pokój jadalny). Proszę, panie redaktorze, bądź pan łaskaw tam przejść. Mąż niezawodnie nadejdzie zaraz.
HAUSTAD. Dziękuję... Tylko maleńki kąsek. (wychodzi do jadalni).
BURMISTRZ (ciszéj). To rzecz dziwna... Ci ludzie gminnego pochodzenia... są zawsze bez taktu.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/229
Ta strona została skorygowana.