dróżach na północy. (nakłada ją). ...Taki wygodny ciepły pokój jest doprawdy milszy od burz i wichrów.
JOANNA (haftując). Kiedyż pan wypływa, panie kapitanie?
STOCKMANN. Już prawdopodobnie w przyszłym tygodniu.
JOANNA. Płyniesz pan do Ameryki?
STOCKMANN. Tak, pani doktorowo.
BILLING. Nie będziesz pan brał udziału w wyborach?
STOCKMANN. Więc znowu będą wybory?
BILLING. Pan tego nie wiesz?
STOCKMANN. Nie; témi rzeczami wcale się nie zajmuję.
BILLING. Nie obchodzi pana polityka?
STOCKMANN. Nie znam się na niéj.
BILLING. Ja również; ale trzeba przecież korzystać z praw wyborcy.
STOCKMANN. Jakto? ci korzystać z nich mają, co wcale nie rozumieją, o co chodzi?
BILLING. Nie rozumieją wcale? Co chcesz pan powiedziéć? Społeczeństwo jest podobne do okrętu: wszyscy na pokładzie muszą brać udział w jego kierowaniu.
STOCKMANN. Na lądzie może to być dobrém; ale na pokładzie doprowadziłoby do złych rezultatów.
HAUSTAD. Dziwna rzecz, że większa część marynarzy tak się obojętnie zachowuje względem spraw publicznych.
BILLING. To szczególne.
STOCKMANN. Marynarze podobni są do wędrownych ptaków: wszędzie czują się u siebie. Ale zato my musimy, panie redaktorze, tém silniéj do tych spraw rękę przykładać. Czy jutrzejszy „Poseł ludu” będzie zawierał coś zajmującego?
HAUSTAD. Ma się rozumieć; jednak nie są to rzeczy lokalne. Zato pojutrze zamierzam drukować pański artykuł.
STOCKMANN. Ach! ten artykuł... Z nim musisz się pan jeszcze wstrzymać.
HAUSTAD. Tak? A właśnie teraz mamy tyle miejsca, i według mego zdania, jest to czas najwłaściwszy.
STOCKMANN. Tak, tak, możesz pan miéć słuszność, musimy jednak parę dni poczekać. Późniéj powiém panu przyczynę.
PETRA (w płaszczu i kapeluszu, z paczką zeszytów pod pachą, wchodzi z przedpokoju). Dobry wieczór.