NIELS WORSE. Czy sądzisz naprawdę, że będzie tak szalonym?
STOCKMANN. Mam nadzieję, że całe miasto będzie tak szalone.
NIELS WORSE. Całe miasto? Tak, to być może, toby godném było ojców miasta. Oni chcą wszyscy być mędrszemi od nas starych. Byli tak nieoględni, że mnie wyrzucili z rady miejskiéj. Dobrze im teraz za to. Wymyśl im tylko zwierzę, co się zowie.
STOCKMANN. Ależ, ojcze.
NIELS WORSE. Słyszysz? Co się zowie (wstaje z miejsca). Niech tylko burmistrz i jego przyjaciele dadzą ci się wziąć, a ja odrazu złożę dwieście koron dla biednych.
STOCKMANN. Ach! jakby to ładnie było z twojéj strony.
NIELS WORSE. W dodatku, nie mam ich, jak wiész dobrze, ale zrób to tylko, a na przyszłe Boże Narodzenie biedni dostaną odemnie sto koron.
HAUSTAD (wchodząc z przedpokoju). Dzień dobry. (zatrzymuje się). O! przepraszam.
STOCKMANN. Chodźże pan bliżéj.
NIELS WORSE (drwiący znowu). A ten, czy także daje się na to wziąć?
HAUSTAD. Co pan przez to rozumie?
STOCKMANN. Naturalnie, że się da wziąć.
NIELS WORSE. Myślę sobie, ta cała historya będzie stać w dziennikach. Tak, Stockmanie, podobasz mi się. Tylko dobrze odmaluj przemądrych ojców miasta... A teraz muszę już iść.
STOCKMANN. Zostań, ojcze, jeszcze chwilkę.
NIELS WORSE. Dziękuję, muszę iść. Możesz im urządzić doskonały kawał — im większy, tém lepiéj... nie pójdzie im to na szkodę... (wychodzi).
JOANNA (odprowadza go).
STOCKMANN (śmiejąc się). Wyobraź pan sobie, mój teść nie wierzy wcale w tą całą historyę.
HAUSTAD. Więc on o tém mówił?
STOCKMANN. Tak. Zapewne pan w téj sprawie przyszedłeś.
HAUSTAD. Ma się rozumiéć. Masz pan chwilkę czasu?
STOCKMANN. Jestem zupełnie na twoje rozkazy, kochany Haustadzie.
HAUSTAD. Czy masz pan odpowiedź od burmistrza?