JOANNA. Czy potrzebowałbyś tego?
STOCKMANN. Wcale nie; ale zawsze to pochlebne, miéć po swojéj stronie niepodległą, wolnomyślną prasę. Wystaw sobie, że i przewodniczący stowarzyszenia właścicieli domów był u mnie.
JOANNA. Czegóż on chciał?
STOCKMANN. Ofiarował mi także swoje poparcie. Wszyscy chcą mnie popierać, naturalnie, gdyby to było potrzebne. Czy wiész, Joanno, co ja mam za sobą?
JOANNA. Co ty masz za sobą? Nie wiem. Więc cóż takiego?
STOCKMANN. Zwartą większość.
JOANNA. Tak? A czy to co dobrego, Ottonie?
STOCKMANN. O, niewinności! Naturalnie. (zadowolony, zaciera ręce, przechadzając się tu i tam). Jakże miło tak iść ręka w rękę ze współobywatelami, po bratersku.
JOANNA. I zdziałać, ojcze, tyle dobrych i pożytecznych rzeczy.
STOCKMANN. A jeszcze dla swego rodzinnego miasta.
JOANNA. Ktoś dzwoni.
STOCKMANN. To on! (stukanie). Proszę.
BURMISTRZ (z przedpokoju). Dzień dobry!
STOCKMANN. Jak się masz, Janie?
JOANNA. Dzień dobry, szwagrze. Jak się masz?
BURMISTRZ. Dziękuję. Tak sobie. (do doktora). Wczoraj wieczór, już po biurowych godzinach, odebrałem od ciebie memoryał względem sprowadzanéj wody do zakładu kąpielowego.
STOCKMANN. I przeczytałeś go?
BURMISTRZ. Przeczytałem.
STOCKMANN. I cóż na to mówisz?
BURMISTRZ (oglądając się). Hm!
JOANNA. Pójdźmy, Petro. (wychodzą na lewo).
BURMISTRZ (po krótkiém milczeniu). Czyż potrzeba było robić te wszystkie dochodzenia po za memi plecami?