PETRA. Och! z tym stryjem...
STOCKMANN. To moja własna wina, trzeba mu było dawno zęby pokazać.
JOANNA. Ależ, Ottonie, twój brat ma siłę.
STOCKMANN. A ja mam prawo.
JOANNA. Tak, prawo, prawo. Co znaczy prawo wobec siły?
PETRA. Matko...
STOCKMANN. Jakto, w swobodném społeczeństwie? Prawo musiałoby ustąpić sile?
JOANNA. Zastanów się, Ottonie, gdybyś dostał dymisyę... Twoja rodzina, twoje dzieci...
PETRA. Matko, nie myśl jedynie o nas.
STOCKMANN. Więc mam z nikczemném tchórzostwem poddać się bratu, jego przeklętym żądaniom i prawdzie zaprzeczyć!... Nie miałbym odtąd w życia jednéj szczęśliwéj chwili.
JOANNA. Niech nas Bóg strzeże od szczęścia, jakie byłoby naszym udziałem, jeśli zostaniesz przy twojém postanowieniu. Nie miałbyś znowu żadnego stałego dochodu, ani środków utrzymania. Sądziłam, żeśmy dostatecznie tego losu doświadczyli. Nie zapominaj o tém, Ottonie, i pomyśl, o co tu idzie.
STOCKMANN (zaciska pięści, walcząc z sobą). I takiemi to sposobami śmie ten biurokrata uciskać uczciwego człowieka! To ohydne, Joanno.
JOANNA. Tak, to prawdziwa hańba, tak z tobą postępować, ale na świecie trzeba znieść niejednę niesprawiedliwość... Spójrz na chłopców, Ottonie, patrz na nich. Co się z niemi stanie! Nie, ty tego nie uczynisz.
WALTER I FRYDERYK (weszli właśnie do pokoju niosąc szkolne książki).
STOCKMANN. Moje dzieci. (Stoi przez chwilę, potém z silném postanowieniem). Nie, nie, choćby świat cały miał się zapaść, nigdy nie ugnę karku pod tak haniebne jarzmo (idzie do swego pokoju).
JOANNA (idąc za nim) Ottonie! co ty zamyślasz?
STOCKMANN (we drzwiach). Chcę mieć prawo śmiało spojrzéć w oczy moim dzieciom (wchodzi do siebie).
JOANNA (wybuchając łzami). Niech się teraz Bóg nad nami zmiłuje!
PETRA. Nie płacz, matko, ojciec postępuje tak, jak postępować musi. (Chłopcy zdziwieni pytają, co się tu dzieje, Petra daje im znak, ażeby milczeli).