Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

HAUSTAD. Ja téż to czuję.
PETRA. Nieprawdaż? Podjąłeś się wielkiego zadania, bronić prawd nieuznanych i śmiałych przekonań. Już to samo, że pan stoisz nieustraszony na wydatném stanowisku i dajesz głos człowiekowi zelżonemu...
HAUSTAD. Szczególniéj gdy tym człowiekiem zelżonym... hm... nie wiem dobrze, jak go mam nazwać.
PETRA. Kiedy jest człowiekiem tak szlachetnym, chcesz pan powiedziéć.
HAUSTAD (ciszéj). Szczególniéj, kiedy jest on ojcem pani.
PETRA (z nagłém zdziwieniem). A więc dlatego?
HAUSTAD. Tak, Petro — panno Petro.
PETRA. Więc taki jest główny powód pańskiego działania? Nie idzie panu o rzecz samę? Nie o prawdę? Nie o gorące, wielkie przekonania mego ojca?
HAUSTAD. Naturalnie, rozumie się samo przez się, że o to także.
PETRA. Nie, wygadałeś się, panie redaktorze, i teraz ci już nie wierzę.
HAUSTAD. Nie możesz mi pani brać za złe, że przedewszystkiém idzie mi o miłość dla pani.
PETRA. Mam panu za złe, że nie byłeś szczerym względem mego ojca. Słysząc pana trzeba było wierzyć, że panu idzie nadewszystko o prawdę i dobro ogółu. I ojciec i ja wierzyliśmy panu, a pan nie jesteś takim, jakim się być wydawałeś, i tego to nie przebaczę panu — nigdy.
HAUSTAD. Nie powinnaś pani wypowiadać tego tak ostro, zwłaszcza téż teraz.
PETRA. Dlaczego?
HAUSTAD. Bo ojciec pani nie może się obejść bez mego poparcia.
PETRA (mierząc go wzrokiem). Więc jesteś pan także i takim? Fi!
HAUSTAD. Nie, nie, nie, powiedziałem to tak, tylko w żalu. Nie możesz przecież pomyśleć o mnie coś podobnego?
PETRA. Już ja wiem, co mam, myśléć. Żegnam pana.


SCENA SZÓSTA.
CIŻ I THOMSEN.

THOMSEN (wchodzi z drukarni szybko i tajemniczo). Do dyabła, panie Haustad (spostrzega Petrę). O, źle!
PETRA. Zostawiam książkę, daj ją pan komu innemu do tłómaczenia (idzie ku wyjściu).