HAUSTAD (idąc za nią). Ależ pani.
PETRA. Żegnam (wychodzi).
THOMSEN. Panie Haustad (Haustad nie słyszy; głośniéj). Panie Haustad!
HAUSTAD. Co takiego? Ach! to pan.
THOMSEN. Burmistrz jest w drukarni.
HAUSTAD. Burmistrz?
THOMSEN. Tak, i chce z panem mówić. Przyszedł tylnemi drzwiami — nie chciał, by go widziano.
HAUSTAD. Czegoż on chce?... Nie, czekaj pan, ja sam (idzie do drzwi od drukarni. otwiera je, wita się i prosi burmistrza, aby wszedł). Bacz, panie Thomsen, ażeby nikt...
THOMSEN. Rozumiem, rozumiem (wychodzi do drukarni).
BURMISTRZ. Nie spodziewałeś się pan mnie?
HAUSTAD. Właściwie nie.
BURMISTRZ (oglądając się). Jesteście tu panowie dobrze urządzeni, bardzo wygodnie.
HAUSTAD. O, co do tego... Proszę... (odbiera kapelusz i laskę od burmistrza). Niechże pan raczy usiąść.
BURMISTRZ (siadając przy stole). Dziękuję.
HAUSTAD (siada takie przy stole).
BURMISTRZ. Miałem dziś wielką — bardzo wielką nieprzyjemność, panie redaktorze.
HAUSTAD. Tak? No, przy tylu urzędowych obowiązkach...
BURMISTRZ. Dzisiejsza nieprzyjemność pochodzi od lekarza kąpielowego.
HAUSTAD. Ach! tak, od doktora?
BURMISTRZ. Napisał on o zarządzie kąpielowym rodzaj sprawozdania z powodu niektórych braków.
HAUSTAD. Ta...ak?...
BURMISTRZ. Czy panu o tém nie mówił? Zdaje mi się, że wspominał...
HAUSTAD. Tak właśnie, powiedział słów parę, które...
THOMSEN (z drukarni). Gdzież się podział ten rękopism?
HAUSTAD (gniewnie). Hm! tam leży na biurku.
THOMSEN (znalazłszy go). Dobrze.
BURMISTRZ. Ależ, to właśnie jest.