THOMSEN. Tak, to sprawozdanie doktora, panie burmistrzu.
HAUSTAD. Więc to o tym pan mówił?
BURMISTRZ. O tym samym. Cóż pan o nim sądzi?
HAUSTAD. Nie jestem fachowym... a przytém czytałem go pobieżnie.
BURMISTRZ. A chcesz go pan drukować w swoim dzienniku?
HAUSTAD. Nie odrzuca się artykułów tak znanego człowieka.
THOMSEN. Ja się nie mieszam do redakcyi dziennika, panie burmistrzu.
BURMISTRZ. Naturalnie.
THOMSEN. Muszę drukować wszystko, co mi w rękę dają.
BURMISTRZ. Jest to w porządku rzeczy.
THOMSEN. Więc muszę... (Idzie do drukarni).
BURMISTRZ. Nie, pozostań pan jeszcze chwilkę, panie Thomsen. Wszak pan zezwala, panie redaktorze...
HAUSTAD. Proszę, i owszem, panie burmistrzu.
BURMISTRZ. Jesteś pan człowiekiem rozsądnym i trzeźwo patrzącym, panie Thomsen.
THOMSEN. Takie słowa, wychodzące z takich ust, są dla mnie bardzo pochlebne.
BURMISTRZ. Człowiekiem, wywierającym wpływ na szerokie koła.
THOMSEN. Ale przeważnie, pomiędzy małoznaczącemi ludźmi.
BURMISTRZ. Ludzie, płacący małe podatki, są u nas — jak i wszędzie — najliczniejsi.
THOMSEN. To prawda, panie burmistrzu.
BURMISTRZ. Nie wątpię, że pan znasz dobrze ducha panującego w tych kołach. Nieprawdaż?
THOMSEN. Mogę temu przyświadczyć, panie burmistrzu.
BURMISTRZ. Skoro więc tak chwalebna ofiarność panuje pomiędzy średnio zamożnemi obywatelami naszego miasta, to...
THOMSEN. Jakto?
HAUSTAD. Ofiarność?
BURMISTRZ. Jest to rzeczą piękną, dowodem prawdziwych obywatelskich poczuć. Ja nie śmiałbym się tego spodziewać, jednak pan lepiej znasz nastrój miasta niż ja.
THOMSEN. Ale, panie burmistrzu...
BURMISTRZ. A ofiara, którą miasto będzie musiało ponieść, jest niemałą.
HAUSTAD. Miasto?
THOMSEN. Nie rozumiem. Wszak chodzi tylko o kąpiele!
BURMISTRZ. Według pobieżnego obrachowania, zmiany, których sobie życzy lekarz kąpielowy, kosztować będą krocie koron.
THOMSEN. To bardzo wielka suma, jednakże...
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/266
Ta strona została skorygowana.