najmę sobie dobosza z bębnem, będę z nim przebiegał całe miasto i czytać mój artykuł na placach i zbiegach ulic.
BURMISTRZ. Tak szalonym nie jesteś.
STOCKMANN. Przeciwnie — jestem.
THOMSEN. Nikt za panem nie pójdzie.
BILLING. Żadna żywa dusza.
JOANNA. Trwaj przy swojém, Ottonie. W takim razie pójdą z tobą twoi synowie.
STOCKMANN. Świetny pomysł!
JOANNA. Walter i Fryderyk pójdą za tobą z radością.
STOCKMANN. Tak; i Petra także, i ty także, Joanno.
JOANNA (uśmiechając się). Nie, ja nie; ja z okna będą na ciebie patrzéć.
STOCKMANN (obejmując ją i całując). Dziękuję ci, dziękuję, moja dzielna żono... Zbrójcie się teraz do walki, odważni panowie. Obaczymy, czy nikczemność i tchórzostwo mają siłę zamknąć usta uczciwemu człowiekowi! (wychodzi wraz z żoną drzwiami po lewéj stronie w głębi).
BURMISTRZ (wstrząsając głową, z namysłem). Więc ją także uczynił szaloną!