PANI SÖRBY. Od ostatniego obiadu, bo na nim niektórzy popełnili pod tym względem nadużycia.
KAM. BALLE. A dziś nie można sobie troszeczkę pozwolić? Czy, doprawdy, nie można?
PANI SÖRBY. Pod żadnym względem, panie kamerjunkrze. (Goście zebrali się w gabinecie Werlego. Służący roznoszą pełne kieliszki).
WERLE (do Hialmara, który coś przegląda na stole). Co pan tak studyuje?
HIALMAR. Tylko album.
KAM. BALLE (który przechodzi od jednych do drugich). Aha! fotografie! To dla pana bardzo stosowne.
KAM. FLOR (w fotelu). Czy pan co ze swoich nie przyniósł?
HIALMAR. Nie, panie.
KAM. FLOR. Szkoda, żeś pan tego nie zrobił. Siedziéć spokojnie, przeglądając obrazki, to ułatwia trawienie.
KAM. BALLE. A przytém, to nasuwa temat do rozmowy. Nie prawdaż?
KAM. KASPERSEN. A w tym względzie wszelkie przydatki przyjmowane są z wdzięcznością.
PANI SÖRBY. Ci panowie utrzymują, że kiedy kto jest zaproszony na obiad, musi się czémś odsłużyć.
KAM. FLOR. W tak dobréj jadłodajni, to prawdziwa przyjemność.
KAM. BALLE. Dobry Boże! przy walce o byt to...
PANI SÖRBY. Tak, masz pan w tém słuszność (prowadzą daléj rozmowę w tym tonie wśród żartów i śmiechów).
GRZEGORZ (po cichu do Hialmara). No, mówże i ty!
HIALMAR (zwracając się do niego). O czémże mógłbym mówić?
KAM. FLOR (do Werlego). Czy pan nie sądzi, że tokaj doskonale działa na trawienie?
WERLE (przy kominku). Za tokaj, który pan dziś piłeś, zaręczyć mogę. Pochodzi z najlepszych lat. Mógł to pan zresztą zauważyć.
KAM. FLOR. Smak miał wyborny.
HIALMAR (niepewny). Czy tu lata stanowią różnicę?
KAM. FLOR (śmieje się). A to doskonałe!
WERLE (z uśmiechem). Nie opłaci się pana częstować szlachetném winem.
KAM. BALLE. Tokaj, tak jak fotografia, potrzebuje słońca. Alboż nie?
HIALMAR. Tak, tu wiele zależy od światła.
PANI SÖRBY. Tak samo dzieje się z kamerjunkrami. Panowie są także spragnieni promieni słonecznych.
KAM. BALLE. Ha! ha! to przestarzały dowcip.
KAM. KASPERSEN. Pani Sörby się popisuje.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/313
Ta strona została skorygowana.