KAM. FLOR. I do tego, naszym kosztem (grozi jéj). Pani Berto? Pani Berto!
PANI SÖRBY. To jednak jest rzeczą prawdziwą, że lata bywają rozmaite, a dawne były najlepsze.
KAM. KASPERSEN. Czy pani mnie wlicza do dawnych?
PANI SÖRBY. Daleko do tego.
KAM. BALLE. Dobrze tak panu! A mnie droga pani?
KAM. FLOR. A mnie do jakich lat pani zalicza?
PANI SÖRBY. Do najsłodszych, moi panowie (pije trochę z kieliszka. Panowie śmieją się i żartują).
WERLE. Pani Sörby gdy chce tylko, zawsze się wykręcić potrafi. Proszę panów. Pettersen, pamiętaj-że o panach. Grzegorzu, wypijemy razem kieliszek (Grzegorz się nie rusza, do Hialmara). I pan także z nami. Przy stole nie miałem sposobności tego uczynić. (Buhalter Groberg zagląda przez drzwi od kantoru).
GROBERG. Najmocniéj przepraszam, ale nie mogę się wydostać.
WERLE. Co? znowu pana zamknięto?
GROBERG. Flagstad zabrał klucze i poszedł.
WERLE. To chodź pan tędy.
GROBERG. Ale tu jest jeszcze ktoś.
WERLE. Chodźże pan, chodźcie obadwaj. (Groberg i stary Ekdal wychodzą z kantoru).
WERLE. (mimowolnie). Ha!
STARY EKDAL. (nie patrząc na nikogo, kłania się kilkakrotnie, idąc przez pokój i mruczy). Przepraszam. Wszedłem niewłaściwą drogą, drzwi były zamknięte — przepraszam (wychodzi razem z Grobergiem przez pokój w głębi).
WERLE (przez zęby). Ten przeklęty Groberg.
GRZEGORZ. (ze zdumieniem patrząc na Hialmara). Ale to przecież nie...
KAM. FLOR Co to za jeden? Któż to był?...
GRZEGORZ. Nikt, buhalter i ktoś jeszcze.
KAM. KASPERSEN (do Hialmara). Czy pan go nie zna?
HIALMAR. Nie wiem, nie uważałem.
KAM. FLOR (powstając). Do dyabła, coś się w tém kryje (zwraca się do innych, którzy rozmawiają po cichu).
PANI SÖRBY (po cichu do służącego). Dajcie mu tam co, tylko coś dobrego.
PETTERSEN (kiwa głową). Dobrze, proszę pani (wychodzi).
GRZEGORZ (wzruszony po cichu do Hialmara). Więc to był on, rzeczywiście.