WERLE. Dałem rozkaz w kantorze, by dostarczano roboty Ekdalowi, i płacę za nią daleko więcéj, niż warta.
GRZEGORZ (nie patrząc na ojca). O tém nie wątpię.
WERLE. Uśmiechasz się, jakbyś nie dowierzał, iż mówię prawdę. W księgach, naturalnie, niéma o tém wzmianki, bo takich rozchodów najlepiéj nie księgować.
GRZEGORZ (z zimnym uśmiechem). Tak, są pewne wydatki, których księgować nie należy.
WERLE (zdziwiony) Co przez to rozumiesz?
GRZEGORZ (z nagłym postanowieniem). Czyś wpisał do ksiąg, ile cię kosztowała nauka fotografii Hialmara?
WERLE. Ja? dlaczego?
GRZEGORZ. Wiem teraz, żeś to ty opłacał tę naukę, a także dałeś mu możność otworzenia zakładu.
WERLE. I mówisz, żem nic nie uczynił dla Ekdala? Mogę ci zaręczyć, że dla tych ludzi poniosłem bardzo dużo wydatków.
GRZEGORZ. Czy te wydatki pomieszczone są w księgach?
WERLE. Dlaczego pytasz?
GRZEGORZ. Mam pewne powody. Powiédz mi, proszę, czy nie wówczas, gdy miał się żenić, zająłeś się tak gorąco losem syna dawnego przyjaciela?
WERLE. Cóż do dyabła!... po tylu latach...
GRZEGORZ. Pisałeś do mnie wówczas — naturalnie w sprawach fabrycznych, a w przypisku była krótka wzmianka, że Hialmar Ekdal ożenił się z jakąś panną Hansen.
WERLE. Bo tak jest; tak się nazywała.
GRZEGORZ. Aleś nie napisał, że ta panna Hansen, Gina Hansen, była tą samą, która czas jakiś zarządzała naszym domem.
WERLE (z wymuszonym, szyderczym śmiechem). Nie przyszło mi na myśl, że nasza dawna gospodyni obchodziła cię w szczególny sposób.
GRZEGORZ. Mnie wcale nie obchodziła, ale zato byli w domu inni, którzy się nią bardzo zajmowali.
WERLE. Co przez to rozumiesz? (wybuchając). Nie o mnie przecież myślisz?
GRZEGORZ (cicho, ale stanowczo). Przeciwnie, o tobie!
WERLE. I ty śmiesz?! A ten niewdzięcznik, ten fotograf ma czoło pozwalać sobie na podobne przymówki?
GRZEGORZ. Hialmar nie dotknął tego przedmiotu ani jedném słówkiem. Sądzę, że się niczego nie domyśla.
WERLE. Więc skądże to? Kto ci mógł powiedziéć?...
GRZEGORZ. Mówiła to moja biedna, nieszczęśliwa matka, kiedym ją widział po raz ostatni.
WERLE. Twoja matka! Powinienem był się tego domyśléć. Ona
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/317
Ta strona została skorygowana.