WERLE. Choćby tylko pozorne, i to-by coś znaczyło. Pomyśl o tém, Grzegorzu, czy to możliwe?
GRZEGORZ (patrząc na niego chłodnym wzrokiem). W tém się coś kryje!
WERLE. Jakto?
GRZEGORZ. Muszę być na coś potrzebny?
WERLE. W tak blizkich stosunkach, jak nasze, jeden drugiemu jest zawsze potrzebny.
GRZEGORZ. Tak mówią.
WERLE. Chciałbym cię teraz przez czas jakiś w domu zatrzymać. Jestem osamotniony, Grzegorzu, osamotnionym czułem się wprawdzie zawsze, przez całe życie, ale najwięcéj teraz, kiedy się starzeć zaczynam. Chciałbym miéć kogoś przy sobie.
GRZEGORZ. Masz przecież panią Sörby.
WERLE. Tak, a nawet stała mi się ona prawie niezbędną. Jest wesoła i sprytna, ożywia dom cały, a mnie tego bardzo potrzeba.
GRZEGORZ. Masz więc wszystko, czego żądasz.
WERLE. Tak, ale się lękam, że to długo trwać nie może. Kobieta w takiém położeniu bywa krzywo sądzoną, a i mężczyźnie także nie czyni ono zaszczytu.
GRZEGORZ. Dając takie obiady, jak ty, ojcze, można się na wszystko ważyć.
WERLE. Ale ona, Grzegorzu. Lękam się, że nie zechce dłużéj tu pozostać. A gdyby nawet przez przywiązanie do mnie naraziła się na plotki, oszczerstwa i t. p., czy nie sądzisz, ty, co masz silne poczucie przyzwoitości, że...
GRZEGORZ (przerywając nagle). Powiedz mi krótko i otwarcie, że się z nią żenisz.
WERLE. A gdybym istotnie o tém myślał, to co?
GRZEGORZ. Właśnie zapytuję: to co?
WERLE. Czyby ci to było bardzo przykrém?
GRZEGORZ. Wcale nie; pod żadnym względem.
WERLE. Nie wiedziałem, czyby cię to nie dotknęło, przez wzgląd na pamięć twéj nieboszczki matki?
GRZEGORZ. Nie jestem egzaltowany.
WERLE. Jakkolwiekbądź, zdjąłeś mi ciężki kamień z serca i jest mi bardzo przyjemnie, że mogę w tém rachować na twoje współdziałanie.
GRZEGORZ (spoglądając na niego chłodno). Widzę teraz, na co tu byłem potrzebny.
WERLE. Potrzebny! Co za wyrażenie!
GRZEGORZ. Nie trudźmy się wyborem słów, szczególniéj na cztery oczy (śmieje się z przymusem). Do dyabła! na to więc musiałem się
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/319
Ta strona została skorygowana.