JADWIGA. Jeszcze piwo.
GINA. Tak, piwo. (zapisuje). Duży wydatek, ale tak być musi.
JADWIGA. Zato my nie jadłyśmy nic ciepłego, bo nie było ojca.
GINA. Dobrze wypadło. No, tak; dostałam téż osiem koron pięćdziesiąt za fotografie.
JADWIGA. Doprawdy? Aż tyle?
GINA. Tak jest: osiem koron pięćdziesiąt. (Chwila ciszy. Gina szyje znowu; Jadwiga bierze papier, ołówek i rysuje coś, lewą ręką przysłaniając sobie oczy).
JADWIGA. Jak to zabawnie, że ojciec jest na proszonym obiedzie u pana Werle, tego wielkiego przemysłowca.
GINA. Nie można powiedzieć, że jest u pana Werle, bo właściwie zaproszenie otrzymał od jego syna. Ze starym panem Werle nie mamy stosunków.
JADWIGA. Okropnie się cieszę na myśl o powrocie ojca; obiecał mi poprosić pani Sörby o coś dobrego dla mnie.
GINA. Tam jest dużo dobrych rzeczy.
JADWIGA (rysuje daléj). Jestem téż trochę głodna.
GINA. Dziadek znowu tak późno powraca.
EKDAL. Zamknięto kantor... musiałem czekać na Groberga... Ledwom się wydostał.
JADWIGA Dali ci znowu robotę, dziadku?
EKDAL. Tę całą plikę papierów do przepisania. O... patrz.
GINA. To ładnie.
JADWIGA. A jeszcze masz coś w kieszeni?
EKDAL. Ach! to nic. (stawia laskę w kącie). Wiész, Gino, mam roboty na długo, (odsuwa trochę drzwi w głębi i zagląda, potém zasuwa je ostrożnie). Ha! ha! śpią wszystkie, zbite na kupę, a ona wlazła do kosza. Ha! ha!
JADWIGA. Czy jesteś pewny, dziadziu, że ona w koszu nie zmarznie?
EKDAL. Cóż znowu! Zmarznąć w słomie? (idzie do drzwi w głębi na lewo). Pewno są tam zapałki?
GINA. Są tam, na komodzie.
JADWIGA. Jak to dobrze, iż dziadzio ma znowu to pisanie.
GINA. Biedny, stary ojciec. Zarabia sobie tym sposobem trochę kieszonkowych pieniędzy.
JADWIGA. I nie ma czasu przesiadywać całemi dniami w téj obrzydliwéj restauracyi Eriksenowéj.
GINA. To prawda. (krótkie milczenie).