JADWIGA. Ja także. (Obiedwie zdejmują mu palto, Gina wiesza go na ścianie w głębi).
JADWIGA. Dużo było osób?
HIALMAR. O, niewiele. Było nas około dwunastu przy stole.
GINA. Rozmawiałeś z wszystkiemi?
HIALMAR. Trochę, ale Grzegorz szczególniéj się mną zajmował.
GINA. Czy Grzegorz zawsze taki szkaradny?
HIALMAR. Zawsze źle wygląda. Czy stary jeszcze nie wrócił?
JADWIGA. Dziadek jest u siebie i pisze.
HIALMAR. Czy co mówił?
GINA. Nie; cóż miał mówić?
HIALMAR. Nie wspominał o niczém? Słyszałem, że był u Groberga. Pójdę do niego.
GINA. Nie, nie, nie trzeba.
HIALMAR. Dlaczego? Czy powiedział, że nie chce mnie widziéć?
GINA. Dziś wieczór nie chce miéć w swoim pokoju nikogo.
JADWIGA (robi mu znaki). Hm! hm!
GINA (która tego nie uważała). Przyniósł sobie z kuchni wody gorącéj.
HIALMAR. Aha, siedzi i...
GINA. Tak, tak.
HIALMAR. Ach, Boże! Mój biedny, stary, siwy ojciec. Dajmy mu pokój, niech sobie raz użyje.
EKDAL. Wróciłeś? Zdawało mi się, że słyszę twój głos.
HIALMAR. Właśnie przyszedłem.
EKDAL. Czyś mnie nie widział?
HIALMAR. Nie; ale mówiono, żeś przeszedł przez pokój i chciałem pójść za tobą.
EKDAL. Tak ci wypadało zrobić. Któż tam był?
HIALMAR. Różni. Był kamerjunkier Flor, kamerjunkier Balle, kamerjunkier Kaspersen, kamerjunkrzy ci i owi... czy ja wiem zresztą...
EKDAL (kłania się). Słyszysz, Gino? był w towarzystwie kamerjunkrów!
GINA. O, teraz dom Werlego stał się bardzo wykwintny.
JADWIGA. Czy ci panowie śpiewali? czy téż było jakie przedstawienie, ojcze?
HIALMAR. Nie; tylko sama gawędka. Proszono mnie, ażebym co zadeklamował, alem się nie dał namówić.
EKDAL. Nie dałeś się namówić?
GINA. Mogłeś to przecież uczynić.