HIALMAR. Wracasz już, Gino?
GINA. Trzeba się śpieszyć (stawia koszyk na krześle, zdejmuje kapelusz i okrycie).
HIALMAR. Czy zaglądałaś do Grzegorza?
GINA. Zaglądałam. Niéma co mówić, ślicznie się już urządził, jak tylko przyszedł, zaprowadził piękny porządek.
HIALMAR. Jakto?
GINA. Chciał przecież obejść się bez wszelkiéj pomocy, powiedział, że sam sobie usłuży, sam téż w piecu napalił, zostawił zasuniętą blachę i teraz caluteńki pokój pełen dymu. Br... co tam za czad!...
HIALMAR. Nie może być!
GINA. A co najlepsze, chciał ogień zagasić, wylał w piec wszystką wodę z miednicy. Podłoga teraz brudna, jak w chlewie.
HIALMAR. To przykro.
GINA. Zawołałam odźwiernéj i kazałam pokój wyczyścić, ale do południa nie będzie mieszkalny.
HIALMAR. I gdzież on jest?
GINA. Powiedział, że pójdzie się przejść.
HIALMAR. I ja tam byłem u niego po twojém wyjściu.
GINA. Słyszałam o tém. I zaprosiłeś go na śniadanie?
HIALMAR. Na takie małe śniadanko, przecież to pierwszy dzień, nie można inaczéj. Masz tam pewno coś w domu.
GINA. Muszę się postarać, żeby coś było.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/337
Ta strona została skorygowana.
AKT III.
Pracownia Hialmara Ekdala.
(Rano. Światło dzienne pada przez dach szklany, firanka odsłonięta. Hialmar siedzi przy stole i retuszuje fotografię. Kilka innych leży przed nim. Wchodzi Gina drzwiami głównemi w kapeluszu i okryciu, ma w ręku zamknięty koszyk).