dają przez okna w dachu. Gołębie latają, inne znów siedzą na grzędzie, kury gdaczą).
HIALMAR. No to wejdź, ojcze.
EKDAL (wchodzi). A ty, nie idziesz?
HIALMAR. Wiesz co, może to byłoby lepiéj (widząc Ginę we drzwiach kuchennych). Ja?... nie, ja nie mam czasu, muszę pracować... Ach! zobaczmy, czy to dobrze idzie (ciągnie za sznur, opuszcza się firanka, której część niższa zrobiona jest z żaglowego płótna, a wyższa z rozpostartéj sieci. Firanka zasiania wejście do strychu).
HIALMAR (idzie do stołu). Tak, mogę teraz chwilę posiedziéć spokojnie.
GINA. Czy on tam znowu chce gospodarować?
HIALMAR. Przecież to lepiéj, niż gdyby poszedł do Eryksenowéj (siada). Czy chcesz czego?
GINA. Chciałam tylko zapytać, czy tutaj nakryć do śniadania?
HIALMAR. Tutaj. Tak wczesnéj godziny zapewne nikt nie zamówił?
GINA. Nie, nikogo się nie spodziewam, prócz pary narzeczonych, którzy chcą fotografować się razem.
HIALMAR. Do dyabła! że téż nie mogli wybrać innego dnia.
GINA. Naznaczyłam im godzinę poobiednią, kiedy śpisz.
HIALMAR. No, to dobrze. Możemy jeść tutaj.
GINA. Ale nie nakrywam jeszcze. Możesz przy stole retuszować.
HIALMAR. Widzisz przecież, że siedzę i pracuję, o ile tylko mogę.
GINA. Potém za to będziesz swobodny (wraca do kuchni. Krótkie milczenie).
EKDAL (we drzwiach od strychu za siecią). Hialmarze!
HIALMAR. Co?
EKDAL. Zdaje mi się, że trzeba koryto przesunąć.
HIALMAR. Dawno to mówiłem.
EKDAL. Hm! — hm! hm! (wchodzi ode drzwi).
HIALMAR (pracuje przez chwilę, potém patrzy ukradkiem w stronę strychu i podnosi się nawpół).
HIALMAR (siada prędko napowrót). Czego chcesz?
JADWIGA. Przyszłam do ciebie, ojcze.
HIALMAR (po chwili). Pewnie chcesz co przewąchać, coś przejrzéć?
JADWIGA. Nie, wcale nie.
HIALMAR. Co robi matka?
JADWIGA. Mama właśnie przyrządza sałatę ze śledzi (przystępuje do stołu). Czy mogę ci trochę pomódz?
HIALMAR. Nie. Najlepiej żebym sam pracował, dopóki moje