Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/355

Ta strona została skorygowana.

GINA. Możeś był na obiedzie z Werlem?
HIALMAR (wieszając palto). Nie.
GINA (idąc do drzwi kuchennych). Zaraz ci obiad przyniosę.
HIALMAR. Nie potrzeba; jeść nie będę.
JADWIGA (zbliżając się). Czyś nie chory, ojcze?
HIALMAR. Niestety, nie. Odbyliśmy z Grzegorzem męczącą przechadzkę.
GINA. Nie trzeba było tego robić, Hialmarze; nie jesteś do tego przyzwyczajony.
HIALMAR. Hm! Jest wiele rzeczy, do których człowiek przyzwyczaić się musi. (przechadza się, wzburzony). Czy tu był kto w czasie mojej nieobecności?
GINA. Nikt, oprócz téj pary narzeczonych.
HIALMAR. I nie było nowych obstalunków?
GINA. Dziś nie było.
JADWIGA. Zato, obaczysz, ojcze, będą jutro.
HIALMAR. Daj Boże! bo jutro zamierzam zupełnie oddać się pracy.
JADWIGA. Jutro? Czy zapominasz, jaki-to jutro dzień?
HIALMAR. Ach! prawda! No, to pojutrze. Odtąd chcę sam wszystko robić i sam starać się o robotę.
GINA. I na cóż to, Hialmarze? Na co masz sobie życie zatruwać? Ja się przecież zajmuję fotografią, a ty swoim wynalazkiem.
JADWIGA. I dziką kaczką, ojcze, i kurami, i królikami, i tem wszystkiém...
HIALMAR. Nie mów mi już o tych dzieciństwach. Od jutra noga moja nie postanie na strychu.
JADWIGA. Ależ, ojcze, obiecałeś mi tam jutro urządzić uroczystość.
HIALMAR. Prawda. No, to od pojutrza; a tej przeklętej dzikiej kaczce chciałbym łeb ukręcić.
JADWIGA (z krzykiem). Dzikiéj kaczce!
GINA. Nigdy nic podobnego nie słyszałam.
JADWIGA (ciągnąc go). Ale, ojcze, przecież dzika kaczka jest moją.
HIALMAR. Dlatego téż, tego nie zrobię. Nie mam serca tego uczynić — a to przez wzgląd na ciebie, Jadwiniu. Czuję przecież, żem to uczynić powinien. Nie należy mi trzymać pod moim dachem żadnéj istoty, która była w tych rękach.
GINA. Boże mój! dlatego, że dziadek dostał ją od tego nicponia, Pettersena...
HIALMAR (biegając po pokoju). Są pewne obowiązki, — nie wiem, jakby je nazwać... Tak jest... są pewne idealne obowiązki, których człowiek zapominać nie może, bez szkody dla duszy.