GINA. Ach! drogi Hialmarze! miałam tyle roboty, że mi czasu na to nie stało; musiałam przecież myśléć o codziennych potrzebach.
HIALMAR. Więc nigdy nie zastanawiałaś się nad twoją przeszłością?
GINA. Bóg świadkiem, żem o niéj dawno zapomniała.
HIALMAR. Och! ten nikczemny, bezmyślny spokój! Już to samo jest oburzającem. Pomyśl tylko: nigdy skruchy!
GINA. Ależ powiédz mi, Hialmarze, co-by się z tobą stało, gdybyś nie miał takiéj żony, jak ja?
HIALMAR. Takiéj żony!...
GINA. Ja przecież zawsze byłam radniejszą i praktyczniejszą od ciebie. Nic dziwnego zresztą... jestem o parę lat starszą.
HIALMAR. Co-by się ze mną stało?
GINA. Kiedyś mnie poznał, byłeś na złéj drodze; temu przecież nie zaprzeczysz?
HIALMAR. Więc ty to nazywasz złą drogą? O! ty nie pojmujesz, co się dzieje w duszy człowieka, który rozpacza i wątpi! Zwłaszcza przy mojém ognistém usposobieniu.
GINA. Wszystko to być może, i nie będę tego roztrząsać, bo skoro tylko miałeś dom i rodzinę, stałeś się najlepszym mężem. A w domu było tak spokojnie i miło! Jadwiga i ja chciałyśmy właśnie trochę więcéj sobie pozwalać wydatków na jedzenie, na ubranie.
HIALMAR. Wśród błota i kłamstwa!
GINA. Ach! że téż ten obrzydliwy człowiek musiał się wcisnąć do naszego domu!
HIALMAR. I mnie dom zdawał się miły, ale to było złudzenie. Gdzież znajdę teraz potrzebną siłę ducha, ażeby uzeczywistnić mój wynalazek? Może umrze on razem ze mną, a zamorduje go twoja przeszłość, Gino!
GINA (płacząc). Nie mów takich rzeczy, Hialmarze. Ja przez całe życie myślałam jedynie o tobie.
HIALMAR. Zapytuję sam siebie, co się stanie z mojém marzeniem zapewnienia bytu rodzinie? Gdym tam spoczywał na kanapie i rozmyślał nad wynalazkiem, przeczuwałem, że on pochłonie moje ostatnie siły. Czułem, że dzień, w którym otrzymam wreszcie patent, będzie moim dniem ostatnim. Marzyłem o tem, ażebyś została zamożną wdową zmarłego wynalazcy.
GINA (obcierając oczy). Nie, Hialmarze, nie mów tak. Niech mi Bóg nie da doczekać wdowieństwa!
HIALMAR. Teraz już wszystko przepadło — wszystko!
GRZEGORZ. Mogęż wejść?
HIALMAR. Chodź.