GRZEGORZ (chcąc odwrócić jéj uwagę). Tak, dziką kaczkę, to prawda. Pomówmy o dzikiéj kaczce, panno Jadwigo.
JADWIGA. Biedna dzika kaczka. Ojciec także nie chce na nią patrzéć. Wyobraź pan sobie, miał ochotę łeb jéj ukręcić.
GRZEGORZ. No, tego nie uczyni.
JADWIGA. Ale tak powiedział, a to brzydko ze strony ojca, bo ja przecież modlę się co wieczór za dziką kaczkę, prosząc, by ją nie spotkała ani śmierć, ani nic złego.
GRZEGORZ (patrząc na nią). Pani się modli wieczorem?
JADWIGA. Tak.
GRZEGORZ. Kto panią do tego przyuczył?
JADWIGA. Ja sama. Kiedyś ojciec był chory, stawiano mu pijawki na szyi, mówił, że walczy ze śmiercią.
GRZEGORZ. I cóż?
JADWIGA. Więc ja idąc spać, modliłam się za niego. A potém czyniłam to zawsze.
GRZEGORZ. A teraz, modlisz się pani za dziką kaczkę?
JADWIGA. Myślałam, że trzeba modlić się za nią, bo widzi pan, z początku była bardzo chorą.
GRZEGORZ. A rano modli się pani?
JADWIGA. Nie.
GRZEGORZ. Dlaczegóż nie tak samo rano jak wieczór?
JADWIGA. Rano jest tak jasno, więc się jakoś niczego nie boję.
GRZEGORZ. A przecież ojciec chciał głowę ukręcić dzikiéj kaczce, którą pani tak kocha.
JADWIGA. Nie, tylko powiedział, że byłoby najlepiéj, gdyby tak zrobił, ale on tego nie uczyni, przez wzgląd na mnie. To było ładnie ze strony ojca.
GRZEGORZ (zbliżając się do niej). A gdybyś pani z własnéj woli zrobiła ofiarę z dzikiéj kaczki?
JADWIGA (powstając). Z dzikiéj kaczki?
GRZEGORZ. Gdybyś z tego, co masz najdroższego na świecie, dobrowolnie dla niego zrobiła ofiarę?
JADWIGA. Sądzi pan, żeby to co pomogło?
GRZEGORZ. Sprobuj, panno Jadwigo.
JADWIGA (cicho z błyszczącemi oczyma). Sprobuję.
GRZEGORZ. A czy masz potrzebną siłę woli?
JADWIGA. Poproszę dziadka, ażeby dla mnie zastrzelił dziką kaczkę.
GRZEGORZ. Uczyń to, ale matce o tém ani słowa.
JADWIGA. Dlaczego?
GRZEGORZ. Ona-by nas nie zrozumiała.
JADWIGA. Dziką kaczkę — jutro rano — sprobuję...
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/369
Ta strona została skorygowana.