rzystwo cyrkowe z końmi i dzikiemi zwierzętami, wysiadło na ląd i tylu pasażerów.
PANI RUMMEL. O Boże! więc mielibyśmy tu cyrk na prawdę.
ROHRLAND. My, tego nie sądzę.
PANI RUMMEL. Naturalnie, my nie, ale...
DINA. Jakbym ja chciała choć raz cyrk zobaczyć!
OLAF. Ja także.
HILMAR. Jesteś głuptas. Cóż tam do widzenia? Tylko zręczność! Zupełnie co innego widziéć, jak gaucho na swoim dyszącym rumaku poluje w pampasach. Ale tutaj, Boże mój! w jakiejś budzie...
OLAF (ciągnąc za rękaw pannę Bernick). Ciociu! patrz, patrz, oto idą.
PANI HOLT. Tak jest, otóż i oni.
PANI LINGEN. Br! jacyż szkaradni ludzie. (Tłum pasażerów i mnóstwo miejscowéj ludności przechodzi ulicą).
PANI RUMMEL. Prawdziwi kuglarze. Pani Holt, patrz pani na tę w popielatéj sukni, niesie podróżną torbę na plecach.
PANI HOLT. Właśnie... i jeszcze na parasolu, to naturalnie dyrektorowa...
PANI RUMMEL. A tam pewno sam dyrektor... ten z brodą. Brr! ten to już wygląda na zbója. Nie patrz na niego, Hildo.
PANI HOLT. Ani ty, Neto.
OLAF. Mamo! patrz! dyrektor nam się kłania.
BERNICK. Co on robi?
PANI BERNICK. Co mówisz, dziecko?
PANI RUMMEL. Tak, na Boga, i kobieta się kłania.
BERNICK. To już bezwstyd.
PANNA BERNICK (z mimowolnym wykrzyknikiem). Ach!
PANI BERNICK. Cóż to, Marto?
PANNA BERNICK. Nic, nic, zdawało mi się.
OLAF (krzycząc z radości). Idą, idą, tamci z końmi, ze zwierzętami. A oto Amerykanie, wszyscy marynarze „Gazeli.” (Słychać muzykę, która gra „Yankee Doodle” z akompaniamentem trąb i klarnetów).
HILMAR (zatykając sobie uszy). Aj! aj! aj!
ROHRLAND. Zdaje mi się, łaskawe panie, że najlepiéj będzie się trochę odosobnić. Wszystko to nie dla nas. Powróćmy do naszych zajęć.
PANI BERNICK. Możebyśmy zapuścili story.
ROHRLAND. To właśnie miałem na myśli (panie zasiadają przy stole, Rohrland zamyka drzwi od ogrodu i zapuszcza story, salon zostaje w półcieniu).
OLAF (wyglądając). Mamo, teraz dyrektorowa zatrzymała się przy fontannie i myje twarz.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/37
Ta strona została skorygowana.