Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/39

Ta strona została skorygowana.

ROHRLAND. Muszę przyznać...
PANI BERNICK. Ale o kimże mówisz, Lono?
PANNA HESSEL. Naturalnie o Johnie, albo raczéj Janie, jak go tu nazywacie.
PANI BERNICK. Jan.
BERNICK (niepewny). Więc Jan przypłynął także.
PANNA HESSEL. Ależ tak! ależ tak! bez niego przecież nie wybrałabym się w podróż. Dlaczegóż macie wszyscy takie smutne twarze? Siedzicie tu w półświetle i szyjecie coś białego. Przecież niema śmierci w rodzinie?
ROHRLAND. Znajduje się pani wśród stowarzyszenia dla moralnie upadłych.
PANNA HESSEL (półgłosem). Co pan mówi? Te piękne panie byłyżby...
PANI RUMMEL. Nie, cóż znowu...
PANNA HESSEL. Ach! rozumiem! rozumiem! Cóż u licha, wszak to pani Rummel. A tam siedzi pani Holt. My trzy nie odmłodniałyśmy wcale od czasu, jakeśmy się widziały po raz ostatni... Ale posłuchajcie mnie, drogie panie, niech moralnie upadli zaczekają dzień jeden, nic im się przez to nie stanie. Ta chwila jest tak wesołą...
ROHRLAND. Powrót nie zawsze jest wesołą chwilą.
PANNA HESSEL. Nie zawsze? Jakżeż rozumiesz pan biblię, panie pastorze?
ROHRLAND. Nie jestem pastorem.
PANNA HESSEL. Zostaniesz pan nim niezawodnie. Fe, fe, ta moralna bielizna ma tak niemiły zapach... jak grobowy całun. Ja przywykłam do świeżego powietrza amerykańskich stepów...
BERNICK (obcierając sobie czoło). Rzeczywiście, tu jest trochę duszno.
PANNA HESSEL. Czekaj, czekaj, musimy się wydostać z tego grobowca (podnosi story). Musi tu być jasno zupełnie; przyjdzie ten dobry chłopiec. No! zobaczycie dopiéro dzielnego i porządnego człowieka.
HILMAR. O! o!
PANNA HESSEL (roztwierając drzwi i okna)... to znaczy, gdy się umyje w hotelu, bo na statku był zasmolony, jak węglarz.
HILMAR. O! o!
PANNA HESSEL. O! o? Ach, doprawdy... czy to nie jest? (pokazuje Hilmara, zapytując obecnych). Ten się tu zawsze kołacze, powtarzając swoje o! o!?
HILMAR. Nie kołaczę się wcale, tylko znajduję się tutaj z powodu swojéj choroby.
ROHRLAND. Hm! proszę pań, zdaje mi się...