Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/390

Ta strona została skorygowana.

REBEKA (spoglądając na nią). Umarli?
PANI HELSETH. Tak. Jakby nie mogli się w zupełności odłączyć od tych, których tu zostawili.
REBEKA. Skądże to pani na myśl przyszło?
PANI HELSETH. Inaczéj sądzę że nie zjawiałby się tutaj „koń biały”.
REBEKA. Cóż to ma za związek z białym koniem, kochana pani Helseth?
PANI HELSETH. Ach! co tu mówić! Pani w to przecież nie wierzy?
REBEKA. A pani czy wierzy?
PANI HELSETH (zamykając okno). Proszę pani, nie chcę się śmieszną wydawać (wygląda przez okno). Czyż to znowu nie pan pastor, na drodze do Mülbachu?
REBEKA (wyglądając). Ten, co tam idzie? (wchodzi na okno). Nie, to przecież rektor.
PANI HELSETH. Tak, rzeczywiście rektor!
REBEKA. Ślicznie! Niezawodnie idzie do nas.
PANI HELSETH. Idzie prosto przez most. A przecież to była jego rodzona siostra. Ale teraz trzeba już nakrywać. (Rebeka stoi przez chwilę przy oknie, potém kłania się i wita z uśmiechem zbliżającą się niewidzialną osobę. Ściemnia się).
REBEKA (mówi przez drzwi na prawo). Kochana pani Helseth, pomyśl proszę o jakim przysmaku do wieczerzy, wiész przecież, co rektor lubi.
PANI HELSETH (za drzwiami). Dobrze, pani. Już ja się tém zajmę.
REBERA (otwierając drzwi przedpokoju). Ach! nareszcie! Witam z całego serca, kochany rektorze.
REKTOR KROLL (z przedpokoju, gdzie zostawia swoję laskę). Dzękuję. Więc nie jestem pani natrętnym?
REBEKA. Pan? Jak można coś podobnego mówić.
KROLL (wchodząc do pokoju). Zawsze czarująca (ogląda się). Rosmer pewnie jest w swoim pokoju.
REBEKA. Nie, poszedł na przechadzkę i bawi dłużéj niż zwykle. Zaraz powróci (wskazuje mu miejsce na kanapie). Ale siadajże pan tymczasem.
KROLL (kładąc na bok kapelusz). Tysiączne dzięki (siada i przygląda się pokojowi). Jak ładnym i przyjemnym uczyniłaś pani ten staroświecki pokój. Wszędzie kwiaty.
REBEKA. Rosmer lubi miéć wkoło siebie kwiaty.
KROLL. I pani także?
REBEKA. Tak, mają tak miłą odurzającą woń. Dawniéj musieliśmy się wyrzec téj przyjemności.