ROSMER (prawie z przerażeniem). Ja?
REBEKA. Jak pan mógł pomyśléć nawet o czémś podobnem!..
KROLL. Że cofasz się przed zgromadzeniem ludowém i nie chcesz narażać się na nieprzyjemności, które cię tam spotkać mogą, jest to rzecz bardzo zrozumiała. Ale spokojna, redaktorska praca, albo raczéj...
ROSMER. Nie, nie, mój drogi, nie żądaj tego odemnie.
KROLL. Jabym się temu całém sercem poświęcił, to już jednak przenosi moje siły. Mam zajęć bez liku, ty zaś nie jesteś już obarczony żadnym urzędem. My naturalnie dopomagalibyśmy ci wedle możności.
ROSMER. Nie mogę, Krollu, na nic wam się nie przydam.
KROLL. Nie przydasz się? To samo mówiłeś, gdy twój ojciec wystarał się dla ciebie o urząd.
ROSMER. Miałem słuszność. I poszedłem swoją drogą.
KROLL. Gdybyś był tylko tak zdolnym redaktorem, jak byłeś kaznodzieją — będziemy zadowoleni.
ROSMER. Kochany Krollu, mówię ci ostatecznie, że tego nie zrobię.
KROLL. No, to w takim razie, użycz nam przynajmniéj twego nazwiska.
ROSMER. Mego nazwiska?
KROLL. Tak! Samo nazwisko Jana Rosmera będzie korzystne dla pisma. My uchodzimy za ludzi zaciekłych. Słyszałem, że mnie okrzyczano jako nieubłaganego fanatyka. Nie możemy więc rachować na to, by dziennik, wydawany pod naszém nazwiskiem, wyrobił sobie wpływ na obłąkane masy. Ty zawsze usuwałeś się od starć. Twój łagodny, uczciwy sposób myślenia, twój subtelny umysł, twoja nieskazitelna prawość w postępowaniu, słyną daleko, są wszędzie należycie oceniane. Dodaj do tego szacunek, jakim cię przyodział twój dawny duchowny charakter, wreszcie zacność twego rodowego nazwiska...
ROSMER. O! rodowe nazwisko!
KROLL (wskazując portrety). Rosmerowie z Rosmersholmu, duchowni, oficerowie, wysocy urzędnicy, wszyscy ludzie bez zarzutu. Ród, który od paru wieków pierwszym był w okolicy (kładzie rękę na ramieniu Rosmera). Ty Rosmerze, powinieneś dla siebie samego i dla tradycyi rodzinnych stać przy tém i tego bronić, co dotąd w naszém społeczeństwie za dobre uznaném było (zwracając się do Rebeki). Cóż pani na to?
REBEKA (śmiéjąc się lekko). Kochany rektorze, wydaje mi się rzeczą niewypowiedzianie komiczną słuchać tego wszystkiego.
KROLL. Jakto? Komiczną?
REBEKA. Tak, bo właśnie chciałam panu wyznać...
ROSMER. Nie, nie; dość, nie teraz.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/397
Ta strona została skorygowana.