KROLL. Nie wiele polegam naobycza jności, która nie opiera się na wierzeniach kościoła.
ROSMER. To ma się odnosić do Rebeki i do mnie, do stosunku, jaki między mną a Rebeką istnieje.
KROLL. Nie mogę na waszę korzyść zmienić moich zapatrywań, nie wielka przepaść dzieli wolnomyślność od.. hm...
ROSMER. Od czego?
KROLL. Od wolnéj miłości... skoro to chcesz usłyszéć.
ROSMER (cicho). I nie wstydzisz mi się tego powiedziéć? Ty, który znałeś mnie od najpierwszéj młodości?
KROLL. Właśnie dlatego. Wiem, jak łatwo ulegasz wpływowi tych, z któremi przestajesz. A ta twoja Rebeka... No, ta panna West, cóż my o niéj wiemy? Krótko mówiąc, nie opuszczę cię, Rosmerze, ale ty sam... musisz starać się ratować sam, póki czas.
ROSMER. Ratować od czego? (Pani Helseth wchodzi przez drzwi z lewéj strony). Czego pani chce?
PANI HELSETH. Chciałam poprosić panny West, by przyszła na dół.
ROSMER. Niéma tu panny West.
PANI HELSETH. Niéma! (ogląda się wokoło) To dziwne. (odchodzi).
ROSMER. Mówiłeś?
KROLL. Posłuchahaj mnie jeszcze. Co się tu działo potajemnie za życia Beaty, i co się teraz dzieje, tego badać nie będę. Byłeś bardzo nieszczęśliwy w małżeństwie, trzeba to przyznać na twoje usprawiedliwienie.
ROSMER. Ach! jakże ty mnie nie znasz.
KROLL. Nie przerywaj mi. Otóż chciałem powiedzieć, że jeśli macie tak daléj żyć razem z panną West, jest rzeczą konieczną, ażebyś ukrył smutne odstępstwo, do którego cię przywiodła. Pozwól mi mówić. Otóż powiadam, że skoro tak już jest, możesz o Bogu myśleć, co chcesz, byleś przynajmniéj zachował swoje mniemania dla siebie samego. Jest to rzecz czysto osobista. Nie potrzeba tego krzyczéć głośno po całym kraj.
ROSMER. Dla mnie jest rzeczą konieczną wyjść z fałszywego położenia.
KROLL. Masz także obowiązki względem tradycyi twojego rodu. Nie zapominaj o tém. Od niepamiętnych czasów Rosmersholm był siedliskiem porządku, praw moralnych i poszanowania tego, co najlepsi w naszem społeczeństwie czcili i uznawali. Cała okolica wzorowała się na Rosmersholmie. Wiadomość, żeś sam zerwał z tém, co stanowiło hasła twego rodu wywołałaby nieszczęsne i szkodliwe zamieszanie.
ROSMER. Kochany Krollu, nie mogę w ten sposób zapatrywać się
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/413
Ta strona została skorygowana.