KROLL. Zdaje mi się, że można to powiedzieć o wielkiéj części względów, z których wy wolnomyślni uważacie się za wyzwolonych. Pochwytaliście niezmierną liczbę nowych myśli i przekonań, wiecie coś o badaniach w wielu dziedzinach, które zdają się nieraz odrzucać niejedno, co my uważamy za nieodrzucalne i niepojęte. Ale wszystko to tkwi tylko w twoim mózgu, panno West, są to tylko wiadomości, które w krew twoję nie przeszły.
REBEKA. (z namysłem). Może i masz pan słuszność.
KROLL. Wypróbuj się pani, a nabędziesz tego przekonania. Ale jeśli tak jest z panią, to cóż powiedziéć o Janie Rosmerze? Dla niego to już zupełne szaleństwo — leci w przepaść na oślep, gdy chce swoje odstępstwo ogłaszać. Pomyśl pani tylko, on — z jego wstydliwą duszą, z jego nieśmiałością... pomyśl pani, gdyby był odrzucony, wygnany z środowiska, do którego należy, wydany na bezwzględne napaści najlepszych w naszém społeczeństwie. Nie, onby tego nie zniósł.
REBEKA. Znieść musi. Już zapóźno. Zwrócić się już nie może.
KROLL. Wcale nie zapóźno. Co się dotąd stało, pokryć można grobowém milczeniem albo też uważać za przejściową choć godną pożałowania omyłkę. Ale potrzeba na to koniecznie poddać swoje prowadzenie przyjętym prawidłom.
REBEKA. Jakim że to?
KROLL. Musisz go pani do tego doprowadzić, ażeby stosunki swoje uporządkował.
REBEKA. Stosunki, w jakich my z sobą zostajemy?
KROLL. Tak, musi go pani do tego doprowadzić.
REBEKA. Więc trwasz pan uparcie pzry zdaniu, że nasz stosunek, wymaga uprawnienia, ażeby, jak mówisz, doprowadzony został do porządku.
KROLL. Nie chcę bliżéj w to wglądać, ale ostrzegałem już iż przekraczając tak zwane przepisy, przekracza się je najłatwéj kiedy... hm.
REBEKA. Kiedy idzie o stosunek pomiędzy mężczyzną a kobietą. To chciałeś pan powiedziéć.
KROLL.Tak sądzę.
REBEKA. (idzie zwolna do okna i patrzy przez nie). Kto wie... chciałabym może, ażebyś miał słuszność, panie rektorze.
KROLL. Co chcesz pani przez to powiedziéć? Mówisz to w tak dziwny sposób.
REBEKA. Co znowu... Dajmy pokój tym rzeczom. Ach... otóż i on idzie.
KROLL. Już! Więc muszę odejść.
REBEKA. (zbliżając się do niego). Nie, pozostań pan. Usłyszysz coś nowego.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/435
Ta strona została skorygowana.