BOLETA (przy balustradzie). Ach! to pan. Dzień dobry. Przepraszam bardzo, muszę odejść na chwileczkę! (wchodzi do domu).
BALLESTED. Pan zna państwa Wangel?
LYNGSTRAND. Tak, trochę. Spotykałem panny tu i owdzie, a na ostatnim koncercie mówiłem z samą panią, i ta upoważniła mnie do odwiedzin.
BALLESTED. Więc pan powinieneś uprawiać tę znajomość.
LYNGSTRAND. Ja też postanowiłem złożyć wizytę, bo tak to nazywają. Gdybym tylko miał jaki powód.
BALLESTED. Powód! Cóż znowu! (spoglądając na lewo). Do dyabła! (zbiera swoje rzeczy). Parowiec jest już koło przystani. Muszę iść do hotelu. Może będzie mnie potrzebować ktoś z nowoprzybyłych, bo przyznam się panu, że jestem także fryzyerem.
LYNGSTRAND. Jesteś pan wielostronnym.
BALLESTED. W małych miastach trzeba się do wielu rzeczy ak... aklimatyzować. Gdybyś pan kiedy potrzebował fryzyera, zapytaj tylko o Ballesteda, nauczyciela tańca.
LYNGSTRAND. Nauczyciela tańca?
BALLESTED. Albo też dyrektora muzyki na dętych instrumentach. Dziś wieczorem koncertujemy na promenadzie. Adieu! adieu! (wychodzi z przyborami malarskiemi przez furtkę i kieruje się na lewo).
HILDA (z podnóżkiem).
BOLETA (przynosi więcéj kwiatów).
LYNGSTRAND (kłania się Hildzie z ogrodu).
HILDA (przy balustradzie nie odkłaniając się). Mówiła mi już Boleta, żeś się pan w końcu wejść odważył.
LYNGSTRAND. Tak, ośmieliłem się to uczynić.
HILDA. Czy pan już odbył poranny spacer?
LYNGSTRAND. Nie, dziś nie zamierzałem dłuższéj przechadzki.
HILDA. Może byłeś pan w kąpieli?
LYNGSTRAND. Tak jest, i widziałem matkę pani, szła właśnie do swojéj kabiny.
HILDA. Kto szedł?
LYNGSTRAND. Matka pani.
HILDA. Ach! tak... o! (stawia podnóżek przy biegunowym fotelu).