Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/469

Ta strona została skorygowana.

LYNGSTRAND. Nie, nic podobnego. Skoro tylko potrafię, spróbuję utworzyć wielkie dzieło, nazywają to grupą.
ELLIDA. Ale cóż ta grupa przedstawiać będzie?
LYNGSTRAND. Coś, com sam przeżył...
ARNHOLM. Tak, tak, trzymaj się pan téj myśli.
ELLIDA. Wiec, cóż to będzie?
LYNGSTRAND. Zamierzam wyrzeźbić młodą, śpiącą żonę rybaka, którą trapią sny niespokojne. Zdaje mi się, że potrafię przedstawić to, że ona śni.
ARNHOLM. I to wszystko?
LYNGSTRAND. Będzie jeszcze jedna postać. Mąż, któremu się przeniewierzyła, gdy był nieobecny. A on utonął w morzu.
ARNHOLM. Co pan mówi?
ELLIDA. Utonął?
LYNGSTRAND. Tak jest, utonął w morzu, a co najdziwniejsze, że pomimo to powrócił wśród nocy i stanął przy jéj łóżku. Musi być przedstawiony, jak człowiek wyciągnięty z wody.
ELLIDA (opierając się o poręcz fotelu). To dziwne (zamyka oczy). Widzę to wyraźnie.
ARNHOLM. Na Boga, panie — panie! — Mówiłeś przecież, że to będzie rzecz, którąś sam przeżył.
LYNGSTRAND. Tak, tak, przeżyłem ją, właściwie mówiąc, pod pewnym względem.
ARNHOLM. Jakto przeżyłeś? Człowiek umarły...
LYNGSTRAND. To téż niezupełnie przeżyłem. Ma się rozumiéć nie przeżyłem osobiście. Jednakże pomimo to...
ELLIDA (z żywością i przejęciem). Opowiedz pan wszystko, co wiesz, coś widział. Muszę to wiedziéć dokładnie.
ARNHOLM (z uśmiechem). To właśnie coś dla pani. Coś pasującego z morskim nastrojem.
ELLIDA. Więc jakże to było?
LYNGSTRAND. Było tak. Gdyśmy powracali na naszym statku, musieliśmy w jedném mieście, zwaném Halifax, zostawić w szpitalu chorego bosmana... Wzięliśmy na jego miejsce jakiegoś Amerykanina. Ten nowy bosman...
ELLIDA. Amerykanin?
LYNGSTRAND. Tak. Pożyczył on sobie jednego dnia od kapitana całą paczkę starych gazet, które pilnie wertował. Mówił, że chce się nauczyć po norwesku.
ELLIDA. I cóż?
LYNGSTRAND. Jednego wieczoru czas był burzliwy. Wszyscy byli na pokładzie oprócz mnie i bosmana, który sobie nadkręcił nogę i nie