ARNHOLM. Właśnie wracam z kąpieli.
HILDA. Był pan pewno w basenie?
ARNHOLM. Tak, nie osobliwy ze mnie pływak.
HILDA. Nie umie pan płynąć leżący?
ARNHOLM. Nie.
HILDA. A ja umiem. (do Lyngstranda). Sprobujmy po tamtéj stronie. (Idą brzegiem na prawo).
ARNHOLM (zbliżając się do Bolety). Pani tutaj sama?
BOLETA. Jak zwykle.
ARNHOLM. Czy matki niema w ogrodzie?
BOLETA. Nie, pewno poszła z ojcem na przechadzkę.
ARNHOLM. Jakże jéj dzisiaj?
BOLETA. Nie wiem dobrze, zapomniałam się zapytać.
ARNHOLM. Co tu pani ma za książki?
BOLETA. Jedna zajmuje się roślinami, a druga to opis ziemi.
ARNHOLM. Pani chętnie czyta podobne książki?
BOLETA. Bardzo chętnie, skoro tylko mam czas. Ale przedewszystkiém muszę zajmować się domem.
ARNHOLM. Pomaga pani w tém matka, a raczéj macocha.
BOLETA. Nie, to mój dział pracy. Musiałam przecież zająć się domem, gdy ojciec był sam, a potém już tak zostało.
ARNHOLM. Ale ma pani zawsze owo pragnienie książek.
BOLETA. Tak, czytam, skoro tylko mam pożyteczne książki. Trzeba przecież nabrać pojęcia o świecie, bo tu żyjemy tak po za wszystkiém, co istnieje rzeczywiście.
ARNHOLM. Nie mów tego, kochana Boleto.
BOLETA. Jednakże... Zdaje mi się, że nasze życie niewiele się różni od tego, co jest udziałem tych karasi w sadzawce. Tak blizko nich jest fiord, a tam przepływają wielkie swobodne ryby, ale one o tém nic nie wiedzą, te biedne karasie. One nigdy wśród nich nie będą.
ARNHOLM. Sądzę, żeby się pani także bardzo przydało trochę pobujać po świecie.
BOLETA. Mnie się zdaje, żeby to nie zmieniło położenia.
ARNHOLM. A przytém nie można powiedzieć, żeby się tu żyło po za światem, przynajmniéj w lecie przenosi się tu ruch towarzyski, miejsce to staje się na czas pewien niemal ogniskiem umysłowém.