BERNICK. Przecież nie tak zaraz?
JAN. Jak można najprędzéj. Ja tylko dla Lony tu przybyłem.
BERNICK. Tak?... Dlaczegóż?
JAN. Widzisz, Lona nie jest już młodą, a w ostatnich czasach zaczęła tęsknić, choć się do tego nie przyznawała (uśmiecha się), nie mogła się odważyć tak lekkomyślnego, jak ja chłopca, pozostawić bez dozoru... Mnie wąs się puszczał przed dziewiętnastu laty...
BERNICK. Więc...
JAN. Ach, Ryszardzie! teraz muszę ci uczynić wyznanie, które mnie bardzo zawstydza.
BERNICK. Nie powiedziałeś jéj przecie, jak rzeczy stoją w rzeczywistości.
JAN. Powiedziałem. Postąpiłem źle bardzo, ale nie mogłem inaczéj. Ty nie możesz sobie wyobrazić, czém była dla mnie Lona. Tyś jéj zawsze nie cierpiał, ale dla mnie była ona matką prawdziwą. W pierwszym roku, kiedy nam tak było ciężko... jakżeż pracowała! A gdym potém zachorował i długi czas nie mógł zarabiać... ona (temu nie mogłem przeszkodzić) chodziła po kawiarniach, i tam śpiewała, lub miała humorystyczne odczyty, napisała książkę, nad którą potém śmiała się i płakała, a wszystko ażeby mnie przy życiu utrzymać. Czyż mogłem znieść teraz, ażeby usychała z tęsknoty... ona, która dla mnie pracowała i walczyła? Nie, Ryszardzie, to było niepodobieństwem, więc powiedziałem jéj: Jedź, Lono; o mnie bądź spokojną, nie jestem tak lekkomyślnym, jak sądzisz... I ona odgadła.
BERNICK. Jakżeż to przyjęła?
JAN. No, ona uważała — i miała słuszność, że skoro byłem niewinnym, mogę sobie pozwolić na małą wycieczkę tutaj... Ale bądź spokojny, Lona umié milczéć, a ja będę się strzegł podobnych wyznań.
BERNICK. Na to rachuję.
JAN. Daję ci na to moję rękę. A teraz nie mówmy już o tych dawnych sprawach. Na szczęście, jest to jedyne szaleństwo, któregośmy się dopuścili... Teraz chcę tylko używać tych kilku dni, które tu mam spędzić. Nie możesz sobie wyobrazić, jaki śliczny dziś zrobiliśmy spacer. Ktoby się spodziewał, że ta mała istotka, zaledwie od ziemi odrosła, która w teatrze przedstawiała czasami aniołków... no, ale powiedz mi, co się stało z jéj rodzicami?
BERNICK. Ach, mój drogi, nic ci więcéj nie mogę powiedziéć nad to, com napisał zaraz po twoim wyjeździe. Odebrałeś przecież moje listy?
JAN. Naturalnie, mam je nawet obadwa. Więc ten mąż pijaczyna zostawił ją na pastwę...
BERNICK. I potém gdzieś tam kark skręcił.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/52
Ta strona została skorygowana.