BOLETA. Tak, jeśli pan jeszcze chce mnie wziąć.
ARNHOLM. Czy ja chcę? (chwyta jéj ręce). O dzięki! dzięki! Boleto. To, coś mówiła, twoje niezdecydowanie — to mnie nie przeraża. Choćbym nie posiadał całego twego serca, potrafię go zdobyć. Boleto! będę cię nosił na rękach.
BOLETA. Ale ja będę mogła rozejrzeć się po świecie, żyć pełném życiem? Obiecałeś mi to pan.
ARNHOLM. I dotrzymam.
BOLETA. I będę mogła uczyć się, czego tylko zechcę?
ARNHOLM. Sam będę twoim nauczycielem, tak samo jak dawniéj, pomyśl o ostatnim roku szkolnym.
BOLETA (zamyślona). Wyobrazić sobie, że się jest swobodną, że będzie można polecieć na obczyznę, nie być zmuszoną kłopotać się przyszłością, ani troskać o marne wydatki.
ARNHOLM. O tém wszystkiém wcale nie będziesz potrzebowała myśléć. A to także ma swój powab. Nieprawdaż?
BOLETA. Prawda, wielka prawda.
ARNHOLM (obejmuje ją). Zobaczysz, jak się urządzimy wygodnie i mile. Jak dobrze, spokojnie, uczciwie będziemy wychodzić jedno z drugiém.
BOLETA. Tak, zaczynam pojmować.... Zdaje mi się... że to będzie dobrze (spogląda na prawo i szybko wyswobadza się z jego objęcia). Ale nie mówmy jeszcze nic.
ARNHOLM. Co ci jest, najdroższa?
BOLETA. Ah! ten biedak (pokazuje kogoś).
ARNHOLM. Twój ojciec?
BOLETA. Nie, ten młody rzeźbiarz nadchodzi z Hildą.
ARNHOLM. Hm, Lyngstrand. Cóż to za jeden?
BOLETA. Wie pan przecież, jak jest chory i osłabiony.
ARNHOLM. Jeśli tylko nie jest to wymarzona choroba?
BOLETA. O, nie, to choroba prawdziwa. Żywot jego nie długi, ale może to i lepiéj dla niego.
ARNHOLM. Czemuż to, najdroższa, ma być dla niego lepiéj?
BOLETA. Bo — bo może nie wyszedłby na prawdziwego artystę. Chodźmy stąd, zanim oni nadejdą.
ARNHOLM. Najchętniéj, droga Boleto (kierują się oboje na lewo). Hilda i Lyngstrand nadchodzą brzegiem sadzawki z prawéj strony).