TESMAN (odprowadza go do drzwi). Żegnam, panie radco, ale wybacz mi...
TESMAN (chodzi po pokoju). O Heddo! — nie trzeba nigdy puszczać się w krainę marzeń.
HEDDA (patrzy na niego długo i śmieje się). Alboż ty się w nią puszczasz?
TESMAN. Tak, nie mogę temu zaprzeczyć, postąpiłem nierozważnie, żeniąc się i urządzając, kiedy miałem tylko nadzieje.
HEDDA. Masz słuszność.
TESMAN. W każdym razie, mamy miłą siedzibę, któréj pragnęliśmy oboje, która była naszém marzeniem. Nieprawdaż?
HEDDA (zwolna jakby zmęczona wstaje z fotelu). Umówiliśmy się, że będziemy prowadzić życie towarzyskie, mieć dom otwarty.
TESMAN. Mój Boże, ja się tém tak cieszyłem. Pomyśl tylko, widziéć cię gospodynią domu, wśród wybranego kółka... Ach! tak. Tymczasem jednak musimy oboje zamknąć się w samotności. Tylko kiedy niekiedy przyjąć ciocię Julę, a ty, ty chciałaś żyć w sposób zupełnie inny.
HEDDA. Naturalnie, że teraz nie otrzymam lokaja w liberyi.
TESMAN. Niestety! nie, o lokaju teraz mowy być nie może.
HEDDA. A koń wierzchowy, którego miéć miałam?..
TESMAN (przestraszony). Koń wierzchowy?
HEDDA. O tém pewno także niéma co myśléć.
TESMAN. Naturalnie, że nie. To się samo przez się rozumie.
HEDDA (chodzi po pokoju). No, w każdym razie, zostanie mi jedna rzecz, którą się bawić mogę.
TESMAN (promieniejący). Dzięki Bogu. I cóż to takiego?
HEDDA (ze drzwi pokoju w głębi, patrzy na niego z ukrytym szyderstwem). Moje pistolety — Jörgenie.
TESMAN (niespokojny). Pistolety?
HEDDA (z zimném spojrzeniem). Tak, pistolety generała Gablera (wychodzi z pokoju w głębi na lewo).
TESMAN (śpiesząc za nią woła we drzwiach). Na miłość boską, nie ruszaj tych niebezpiecznych przedmiotów, droga Heddo, jeśli mnie kochasz, Heddo.