PANI ELVSTED. W śmiertelnym niepokoju, poszłam pytać do jego mieszkania.
HEDDA. Odważyłaś się na to?
PANI ELVSTED. Cóż miałam robić? Nie mogłam dłużéj znieść niepewności.
TESMAN. I pewnie go pani nie zastała?
PANI ELVSTED. Nie. Nic mi o nim powiedziéć nie umiano, prócz tego że od wczorajszego popołudnia nie był wcale w domu.
TESMAN. Od wczoraj, pomyśléć tylko.
PANI ELVSTED. Musiało mu się niezawodnie coś złego przytrafić
TESMAN. Słuchaj, Heddo! A gdybym tak poszedł na miasto i przepytał się w różnych miejscach?
HEDDA. Nie, ty się do tego nie mieszaj.
BRACK (z kapeluszem w ręku wchodzi przez przedpokój. Jest bardzo poważny. Berta otwiera i zamyka za nim drzwi).
TESMAN. Ach to ty, kochany radco.
BRACK. Tak, musiałem koniecznie być u państwa dziś jeszcze.
TESMAN. Widzę, żeś pan odebrał zawiadomienie od ciotki Juli?
BRACK. Tak, odebrałem je także.
TESMAN. Czy to nie smutne?
BRACK. Mój drogi, jak kto uważa.
TESMAN (ogląda się niepewny). Może się jeszcze coś stało.
BRACK. Właśnie.
HEDDA (zmieszana) Coś złego, panie radco?
BRACK. Jak kto chce uważać, łaskawa pani.
PANI ELVSTED (mimowolnie). Tu chodzi o Lövborga?
BRACK (rzucając na nią szybkie spojrzenie). Skąd to pani przyszło na myśl, może pani coś wie?
PANI ELVSTED (zmieszana). Nie, nie, nic nie wiem, ale...
TESMAN. Na Boga! mówże pan.
BRACK (wzruszając ramionami). Niestety Lövborga przeniesiono do szpitala. Jest konający.
PANI ELVSTED (z okrzykiem). O Boże! O Boże!
TESMAN. W szpitalu! i już konający!
HEDDA (mimowolnie). Więc tak szybko?...
PANI ELVSTED (z rozpaczą) Heddo! Rozstaliśmy się niepojednani.
HEDDA (szeptem). Ależ Theo! Theo!