TESMAN. No, to chodź pani. Trzeba przejrzeć notatki. Gdzie siadamy? Tutaj, nie, lepiej będzie w tamtym pokoju. Wybacz, kochany radco. Chodź pani.
PANI ELVSTED. O Boże, gdyby się to dało zrobić. (Odchodzi z Tesmanem do pokoju w głębi. Pani Elvsted zdejmuje kapelusz i okrywkę. Potem siada z Tesmanem przy stole i przy świetle wiszącéj lampy, zagłębiają się oboje w porządkowaniu papierów.
HEDDA (półgłosem). Panie radco! jakież to wyswobodzenie z tym Lövborgiem.
BRACK. Wyswobodzenie, pani Heddo? Rzeczywiście dla pani jest to wyswobodzenie.
HEDDA. Ja téż mówię o sobie. Jest wyswobodzeniem wiedzieć, że śmiałe czyny jeszcze na świecie istnieją, — czyny, z których bije blask bezświadomego piękna.
BRACK (uśmiecha się). Hm! droga pani Heddo.
HEDDA. Wiem dobrze, co pan chcesz powiedziéć, bo pan także pomimo wszystko jest rodzajem fachowca, tak samo jak...
BRACK (patrząc na nią bystro). Lövborg był dla pani czémś więcéj, niż sama przed sobą chcesz przyznać. Czy się mylę?
HEDDA. Na podobne pytania panu nie odpowiadam. Wiem to tylko, że Lövborg miał odwagę żyć wedle własnéj myśli. A co najważniejsze, w czém leży całe piękno, miał wolę i siłę biesiadę życia porzucić tak wcześnie.
BRACK. Boli mnie to, pani Heddo, że muszę ci odjąć tak piękne złudzenie.
HEDDA. Złudzenie?
BRACK. Z którego i tak byłabyś pani wkrótce otrzeźwioną.
HEDDA. Na czém ono polega?
BRACK. On się nie zabił dobrowolnie.
HEDDA. Jakto?
BRACK. Nie. Rzecz z Lövborgiem nie była w zupełności taką, jak opowiedziałem.
HEDDA (zdumiona). Przemilczałeś pan co? Cóż takiego?
BRACK. Z powodu biednéj pani Elvsted, zmieniłem niektóre okoliczności.
HEDDA. Jakież to?
BRACK. Naprzód, umarł już rzeczywiście.
HEDDA. W szpitalu?
BRACK. Nie odzyskawszy przytomności.
HEDDA. Co pan więcéj przemilczał?
BRACK. Że nie stało się to w jego pokoju.