wmówiła. O, zaręczam ci, doktorze, tak jest, dobrzem to zauważył i nie dam się tak łatwo wyprowadzić w pole, mogę wam to powiedzieć!
HERDAL (spoglądając na niego ze zdumieniem). Nigdy panie, przenigdy podobna myśl nie postała mi w głowie.
SOLNESS (z uśmiechem niedowierzania). Czy tak? Doprawdy, nigdy?
HERDAL. Nie, nigdy! I pańskiéj żonie także nigdy, zdaje mi się, że mogę to bezpiecznie zaprzysiądz.
SOLNESS. Lepiéj pan tego nie rób, bo właściwie mówiąc, miała w pewnéj mierze do tego powody.
HERDAL. Co... już wyznać muszę...
SOLNESS (przerywa mu wymownym ruchem). Dobrze już, kochany doktorze. Nie zagłębiajmy się w téj rzeczy, niech każdy swój pogląd zachowa (przechodzi do bardzo przyjaznego usposobienia). Ale posłuchaj-no, doktorze — hm.
HERDAL. Co takiego?
SOLNESS. Jeżeli nie wierzysz, że jestem chory — obłąkany — szalony i t. p.
HERDAL. To cóż pan chcesz powiedziéć?
SOLNESS. To naturalnie musisz sobie wyobrażać, że jestem nadzwyczaj szczęśliwym człowiekiem.
HERDAL. Alboż tak nie jest?
SOLNESS (śmiejąc się). Przeciwnie, jakżeby inaczéj być mogło. Pomyśl pan tylko. Być budowniczym, Solnessem! Halvardem Solnessem! To coś znaczy.
HERDAL. No, muszę przyznać, że miałeś pan zawsze szalone szczęście.
SOLNESS (powstrzymując smutny uśmiech). Miałem je, przyznaję, iż w tym względzie nie mogę się uskarżać.
HERDAL. Naprzód, spalił się panu ten szkaradny stary zameczek, a to samo już było jakby wygranym losem.
SOLNESS (poważnie). To dom rodzinny Aliny się spalił. Nie zapominaj pan o tém.
HERDAL. Musiało to być smutném dla pańskiéj żony.
SOLNESS. Nie przebolała tego do dziś dnia, chociaż to już stało się dwanaście czy téż trzynaście lat temu.
HERDAL. Najcięższym jednak dla niéj ciosem było to, co nastąpiło późniéj.
SOLNESS. Jedno przy drugiém.
HERDAL. Ale pan, pan sam, wybiłeś się z tego wszystkiego. Rozpocząłeś swój zawód, jak biedny chłopiec z prowincyi, a dziś stoisz pan jako najpierwszy w swoim fachu. Wiesz pan, że miałeś szalone szczęście.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/620
Ta strona została skorygowana.