SOLNESS (rzucając mu niepewne spojrzenie). Tak, ale właśnie dlatego lękam się tak okropnie.
HERDAL. Lękasz się pan dlatego, że masz szczęście.
SOLNESS. I rano i wieczór trawi mnie niepokój, bo raz przecie musi się to odwrócić. Rozumie pan?
HERDAL. Co znowu? Skądże ma być ten przewrót?
SOLNESS (z siłą i pewnością). Sprowadzi ją młodzież.
HERDAL. Phi! młodzież. Nie jesteś pan przecież wyczerpany. O nie! a stoisz teraz tak silnie, jak nigdy dotąd.
SOLNESS. Nadchodzi przewrót, ja go przeczuwam, ja wiem, że się zbliża. Coraz ktoś nowy wysuwa się naprzód ze swemi pożądaniami, odwraca się odemnie, a wszyscy inni cisną się za nim krzycząc: Miejsca! miejsca! Tak, doktorze. Któregokolwiek dnia młodzież do drzwi moich zapuka.
HERDAL (śmiejąc się). Boże mój! To i cóż z tego?
SOLNESS. Cóż z tego? Oto budowniczy Solness przepadnie. (Ktoś stuka do drzwi na lewo).
SOLNESS (wybuchając). Co to jest? Słyszałeś pan?
HERDAL. Ktoś stuka.
SOLNESS (głośno). Proszę.
HILDA (z oczyma błyszczącemi radością, zbliża się do Solnessa). Dobry wieczór.
SOLNESS (patrzy na nią niepewny). Dobry wieczór.
HILDA (śmiejąc się). Pan mnie, widzę, nie poznaje.
SOLNESS. Wyznaję — że tak znienacka...
HERDAL (zbliżając się). Ja za to panią poznaje.
HILDA (uradowana). Ach! to pan!
HERDAL. Tak, to ja (do Solnessa). Spotkaliśmy się w górach tego lata (do Hildy). A cóż się stało z tamtemi paniami?
HILDA. Ach! z niemi... Udały się na zachód.
HERDAL. Nie podobało im się zapewne, żeśmy tak dokazywali wieczorem.
HILDA. Bardzo być może.