HILDA. Mówiłeś pan, że jestem prześliczna w białéj sukni, że wyglądam jak mała księżniczka.
SOLNESS. Niezawodnie tak było, a przytém tego dnia czułem się tak swobodnym i lekkim...
HILDA. A potém, powiedziałeś pan, że jak wyrosnę, będę twoją księżniczką.
SOLNESS (śmieje się trochę). Aj! aj! Czym to rzeczywiście powiedział?
HILDA. Tak jest, powiedziałeś pan, a gdym zapytała, jak długo mam na to czekać, odrzekłeś, że powrócisz za lat dziesięć; jak zły duch, ażeby mnie porwać gdzieś do Hiszpanii czy gdziekolwiek indziéj i tam obiecywałeś kupić mi królestwo.
SOLNESS (jak wyżéj). O tak! po dobrym obiedzie nie dba się o pieniądze. Ale czyż ja to wszystko mówiłem?
HILDA (z cichym śmiechem). Ma się rozumiéć i mówiłeś także, jak się to królestwo zwać będzie.
SOLNESS. Jakżeż więc?
HILDA. Miało się nazywać Pomarańczą.
SOLNESS. Bardzo apetyczne nazwanie.
HILDA. Mnie się ono jednak nie podobało wcale, bo to wyglądało, jakbyś pan ze mnie żartował.
SOLNESS. Z pewnością, nie miałem tego zamiaru.
HILDA. Nie mogłam téż pana o to posądzać po tém coś następnie uczynił.
SOLNESS. Na miłość boską, cóż to było?
HILDA. Jakto! i o tém pan zapomniał? Tego tylko brakowało.
SOLNESS. Naprowadź mnie tylko pani na drogę, a może téż...
HILDA (przypatruje mu się ostro). Pocałowałeś mnie, panie budowniczy.
SOLNESS (podnosi się zdumiony). Ja to zrobiłem?
HILDA. Ma się rozumiéć, żeś pan to zrobił. Pochwyciłeś mnie obydwoma rękoma, przechyliłeś mi głowę na kark i całowałeś mnie... długo raz po raz.
SOLNESS. Ależ, panno Wangel.
HILDA (podnosząc się). Przecież pan temu nie zaprzeczy?
SOLNESS. A jednak absolutnie zaprzeczam.
HILDA (spogląda na niego z pogardą). To tak. (Odwraca się, idzie wolnym krokiem do pieca, tam staje ze wzrokiem odwróconym od niego, nieruchoma z rękoma założonemi na plecach, krótkie milczenie).
SOLNESS (zbliża się do niéj ostrożnie i staje za nią). Pani?...
SOLNESS. Nie stójże tam pani jak posąg. Musiało się pani to wszystko przyśnić (kładzie jéj rękę na ramieniu). Słuchaj pani.