Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/63

Ta strona została skorygowana.
AKT III.
Salon przy ogrodzie Bernicka.
(Bernick ze szpicrutą w ręku wychodzi rozgniewany z ostatnich drzwi po lewéj stronie i zostawia je za sobą nawpół otwarte).

BERNICK. No! raz przecie poznał, że niéma żartów. Rózgi nie prędko zapomni (do kogoś znajdującego się w pokoju). Co mówisz? — A ja ci powiadam, że jesteś nierozsądną matką, uniewinniasz go, osłaniasz jego psie figle. Niby to nie są psie figle? A jakże nazwiesz to, że się wykradł z domu i z rybakami popłynął na morze, powrócił dopiéro o godzinie dziesiątéj, a ja byłem w śmiertelnéj trwodze, ja, który mam tyle innych kłopotów. A jeszcze łotr śmiał mi grozić, że ucieknie. Niechno sprobuje!.. Ty? O ja wiem, że ty mało się troszczysz o jego dobro! I sądzę nawet, że gdyby życie naraził... Czy tak? Ale ja tego nie chcę... piękna mi pociecha być bezdzietnym, żadnego oporu, Betty! Będzie w kozie. To postanowione (ktoś stuka). Cicho! niech się nikt nie domyśla. (Krapp wchodzi z prawéj strony),
KRAPP. Czy pan ma chwilkę czasu, panie radco?
BERNICK (odrzucając szpicrutę). Mam, mam, pan idzie z warsztatów?
KRAPP. Prosto z warsztatów. Hm...
BERNICK. No? nic przecież z „Palmą”.
KRAPP. „Palma” może jutro wypłynąć, ale...
BERNICK. Więc idzie o „Gazelę”, przeczuwałem, że ten nieugięty...
KRAPP. „Gazela” może także wypłynąć, tylko — niedaleko popłynie.
BERNICK. Co pan przez to rozumie?
KRAPP. Przepraszam, panie radco; tamte drzwi stoją niedomknięte, czy tam kto jest?
BERNICK (drzwi zamyka). Tak. Więc mi pan powié to, czego inni słyszéć nie powinni.