SOLNESS. Można, zabierz je, no, zabierz-że, leżą na stole.
RAGNAR (idzie do stołu). Zatém jestem wolny.
HILDA (kładąc rękę na tece). Nie, nie, zostaw je pan.
SOLNESS. Dlaczego?
HILDA. Ja także chcę je zobaczyć.
SOLNESS. Ale przecież... (do Ragnara). No, to niech zostaną.
RAGNAR. Zostawię je chętnie.
SOLNESS. I wracaj pan zaraz do ojca.
RAGNAR. Wracam natychmiast.
SOLNESS (niepewny). Ragnarze! nie żądaj odemnie tego, czego uczynić nie mogę. Posłuchaj, Ragnarze, nie żądaj tego.
RAGNAR. Nie, nie. Wybacz pan (kłania się i wychodzi krytémi drzwiami).
HILDA (spoglądając z oburzeniem na Solnessa). To było szkaradnie z pana strony!
SOLNESS. Pani to tak uważa?
HILDA. Tak, to było szkaradne. Byłeś pan twardym, złym i w dodatku okrutnym.
SOLNESS. Ach! nie rozumiesz tego, co się we mnie dzieje.
HILDA. Jednak takim być nie powinieneś.
SOLNESS. Mówiłaś sama tylko-co, że ja jeden mam budować.
HILDA. Ja mogę takie rzeczy mówić, ale pan tak robić nie powinien.
SOLNESS. Ja muszę. Zbyt drogo okupiłem moje miejsce.
HILDA. No tak. Tém, co pan nazywasz szczęściem domowém — tém podobném.
SOLNESS. Nadewszystko spokojem ducha.
HILDA (podnosząc się). Spokojem ducha! (serdecznie). Biedny mistrzu! wyobrażasz więc sobie, że...
SOLNESS (wstrząsany cichym śmiechem). Siadaj, Hildo. Opowiem ci coś zabawnego.
HILDA (siada, zaciekawiona). Co?
SOLNESS. Wygląda to na rzecz śmiesznie małą, bo wszystko razem tyczy się rysy w kominie.
HILDA. Jakto? nic więcéj?
SOLNESS. Nic więcéj z początku. (Przysuwa sobie krzesło do Hildy i siada).