ły to jakby żywe istoty. Nosiłam je pod sercem, jak dzieciątka przed urodzeniem. (Doktór Herdal z kapeluszem w ręku wchodzi przez drzwi od pokojów i patrzy na panią Solness z Hildą).
HERDAL. Tak, siedzi tu sobie pani na powietrzu i nabawi się zaziębienia.
PANI SOLNESS. Powietrze jest dziś tak rozkosznie łagodne.
HERDAL. No tak. Ale czy co w domu zaszło? Otrzymałem pani bilecik.
PANI SOLNESS (podnosząc się). Tak, są rzeczy, o których muszę pomówić z panem.
HERDAL. Dobrze — może pójdziemy do pokoju (do Hildy). Pani dziś także występuje w swoim górskim stroju.
HILDA (podnosi się wesoło). A jakże! W pełnym stroju. Dziś jednak nie pójdę w góry na skręcenie karku. We dwoje, doktorze, zostaniemy tu grzecznie i z dołu będziemy się przypatrywać.
HERDAL. Czemuż to mamy się przyglądać?
PANI SOLNESS (przestraszona, cicho do Hildy). Cicho! cicho! Na miłość boską! On idzie. Starajże się pani uwolnić go od upadku i będziemy przyjaciółkami, panno Hildo. Czy to niepodobna?
HILDA (rzuca się jéj gwałtownie na szyję). Och! gdyby to być mogło.
PANI SOLNESS (uwalniając się łagodnie z uścisku). Tak. Niech wszystko będzie dobrze. On idzie. Doktorze, chciałabym z tobą pomówić.
HERDAL. Czy to o niego chodzi?
PANI SOLNESS. Ma się rozumiéć, o niego. Chodźmy. (Odchodzi wraz z doktorem w głąb domu. Solness niemal jednocześnie wchodzi wschodami od ogrodu).
HILDA (ma wyraz poważny).
SOLNESS (spoglądając na drzwi, które się w téj chwili ostrożnie zamknęły). Czy uważałaś? oddala się, skoro ja przychodzę.
HILDA. Zauważyłam, że ją pan zawsze wystrasza.
SOLNESS. Być może, ale ja na to nic nie poradzę (patrzy na nią