kiem i pisałem dzień cały, a czasem i część nocy. Pisałem ciągle grubą księgę: „O odpowiedzialności ludzkiéj.” Hm!
ASTA (kładąc rękę na jego ramieniu). Ależ, Alfredzie — ta książka jest przecież zadaniem twego życia.
RYTA. Tak, mówiłeś to ciągle.
ALLMERS. Tak sądziłem. Myślałem o niéj, zaledwie wyszedłszy z dzieciństwa (z serdeczném spojrzeniem). Tyś umożliwiła mi tę pracę, droga Ryto!
RYTA. Ach! dzieciństwo.
ALLMERS (uśmiechając się do niéj). Ty, z twemi złotemi górami.
RYTA (pół uśmiechniona, pół gniewna). Znowu o tém zaczynasz.
ASTA (patrząc na niego zafrasowana). Ależ książka, Alfredzie.
ALLMERS. Tymczasem myśl o książce oddalać się zaczęła, a jednocześnie powstało we mnie przekonanie, że ciążą na mnie wyższe obowiązki.
RYTA (chwyta jego rękę z promienném spojrzeniem). Alfredzie?
ALLMERS. Droga Ryto, myślałem o Eyolfie.
RYTA (puszczając zawiedziona jego rękę). A, tak... o Eyolfie.
ALLMERS. To biedne dziecko, coraz więcéj zajmowało moje serce po owym nieszczęśliwym upadku ze stołu, tém bardziéj, gdyśmy się przekonali, że niéma dla niego ratunku.
RYTA (dobitnie). Ależ ty się nim zajmujesz, o ile tylko możesz.
ALLMERS. Jako nauczyciel, zapewne, ale nie jak ojciec. Odtąd jednak chcę być prawdziwym ojcem dla Eyolfa.
RYTA (patrzy na niego, wstrząsając głową). Nie mogę cię zrozumiéć.
ALLMERS. Chcę powiedzieć, że poświęcę wszystkie moje siły, ażeby uczynić mu jak najznośniejszém to, co już się odmienić nie może.
RYTA. Bogu dzięki, nie zdaje mi się, by on to odczuwał tak głęboko.
ASTA (wzruszona). Przeciwnie, Ryto, odczuwa on to bardzo.
ALLMERS. Bądź przekonaną, że tak jest.
RYTA (niecierpliwie). Ależ mój najdroższy, cóż więcéj możesz dla niego uczynić?
ALLMERS. Spróbuję wniknąć we wszystkie zakąty jego dziecięcéj duszy. Chcę rozwinąć wszystkie zarodki, które mogą zakwitnąć i wydać owoc (powstaje, zapalając się coraz więcéj). Chcę jeszcze więcéj uczynić, chcę skierować jego pragnienia do rzeczy, które osiągnąć może, bo on teraz myślą i marzeniem dąży do tego, co zawsze być musi niedostępném dla niego. Ale ja będę czuwał nad jego pojęciami o szczęściu. (Przechadza się przez chwilę. Pyta i Asta przypatrują mu się).
RYTA. Patrz na to spokojniéj, drogi Alfredzie.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/689
Ta strona została skorygowana.