Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/753

Ta strona została przepisana.

BORKMAN (zrywając się gniewnie). Czy to do mnie zwrócona ta wymówka?
FOLDAL (niespokojnie). Ależ na miłość boską, Janie Gabryelu!
BORKMAN. Masz na myśli to całe nieszczęście z bankiem.
FOLDAL (chcąc go udobruchać). Przecież w téj całéj sprawie na ciebie winy nie zwalam. Niech Bóg broni.
BORKMAN (mrucząc, siada znowu). To bardzo szczęśliwie.
FOLDAL. Nie sądź także, ażebym skarżył się na żonę. Nie jest ona co prawda bardzo wykształconą, ale dobra dusza, można sobie jeszcze z nią dać radę. Widzisz, to dzieci...
BORKMAN. Rozumiem.
FOLDAL. Dzieci — mają wyższy stopień wykształcenia, a zatém stawiają życiu większe wymaganiu.
BORKMAN (patrząc na niego ze współczuciem). I dlatego, tobą pogardzają?
FOLDAL (ściągając ramiona). Widzisz. Nie osobliwą zrobiłem karyerę, muszę to przyznać.
BORKMAN (przysiadając się bliżej, kładzie mu rękę na ramieniu). Czyż nie wiedzą, że w młodości napisałeś tragiedyę?
FOLDAL. Wiedzą o tém, naturalnie. To jednak nie czyni na nich żadnego wrażenia.
BORKMAN. W takim razie muszą być pozbawiono rozumu, bo twoja tragiedya jest dobra, o tém jestem przekonany.
FOLDAL (któremu twarz się rozjaśnia). Tak, wszak uważasz, że w niéj są niektóre rzeczy dobre? Ach! Boże, gdybym ją tylko mógł gdzie umieścić (zajmuje się otwieraniem teki i przerzuca w niéj papiery). Otóż jest. Chciałbym pokazać ci ustęp, który zmieniłem.
BORKMAN. Masz ją z sobą?
FOLDAL. Tak, przyniosłem ją. Taki kawał czasu, jak ci ją czytałem, a przytém pomyślałem, że cię to rozerwie, posłuchaj jednego lub dwóch aktów.
BORKMAN (odsuwając rękopism i podnosząc się). Nie, nie, zostawmy to lepiéj na kiedyindziéj.
FOLDAL. Dobrze, jak chcesz.

(Borkman chodzi po pokoju. Foldal składa znowu rękopism do teki).

BORKMAN (zatrzymując się przed nim). Prawdę mówiłeś, Wilhelmie, żeś nie zrobił karyery, ale obiecują ci, że kiedy dla mnie uderzy godzina zadośćuczynienia...
FOLDAL (jakby chcąc powstać). Ach! jakże ci jestem wdzięczny.
BORKMAN (wstrzymując go ruchem reki). Możesz siedziéć (z coraz większém podnieceniem). Kiedy uderzy godzina zadośćuczynienia; kiedy zrozumieją, że się beze mnie nie obejdą; kiedy tu przyjdą, tu, do